sobota, 3 grudnia 2011
Kuba Wojewódzki vs Tymon Tymański
Jeszcze niedawno, bo zaledwie parę dni temu mieliśmy okazję obejrzeć walkę naszego najlepszego zawodnika w klasie "MMA"- Mariusza Pudzianowskiego. Wszyscy lubimy rywalizację,ale nie tylko taką z użyciem mięśni, także tą słowną. Tak też się stało. Tym razem odbywa się ona jednak na płaszczyźnie "ludzi zza szkiełka" Dzisiejszymi faworytami na intrygujący mnie materiał pozostają Kuba Wojewódzki i Tymon Tymański.
Przeglądając onet.pl- niezbyt wiarygodne źródło informacji, mamy tendencję przeglądania wiadomości z kraju i ze świata. Naszą uwagę przykuwają również wielkie tytuły na pół strony, zdjęcia, porady odnośnie żywienia, tego jak się ubierać, jakie zegarki są modne tego sezonu, oraz że Doda Dorota Rabczewska ma problemy z kręgosłupem przez swój "zbyt ciężki biust". Dziś faworytami jest szaleniec z serwisu youtube.com, który skacze z wielkich skał. Gdzieś pomiędzy wierszami odnajdujemy tekst o nazwie Wojewódzki wyszydzony i zwyzywany. Nie od dziś wiadomo nam, że człowiek, który jest niemiły i szydzi z ludzi w końcu zostanie wyszydzony i zwyzywany. Nic nowego dla tego pana. Jak sam twierdzi "dostaje w ryja od lat" i jak widać dobrze się z tym czuje. Ba nawet dobrze z tego żyje. Przedstawiam dwóch dzisiejszych wojowników. W lewym narożniku polski dziennikarz muzyczny i radiowy, publicysta, perkusista, showman, satyryk i felietonista tygodnika "Polityka",prześmiewca świata, wujek cięta riposta, twarz telefonii komórkowej "PLAY" - Kuba Wojewódzki
W prawym narożniku...KTO TO JEST !!!? Wygląda prawie jak Nergal, ale nim nie jest, zarost... hmm no nie dam rady. AAAA no tak... polski kompozytor, multiinstrumentalista, poeta, prozaik; twórca pojęcia yass. Wszyscy znamy pana Ryszarda Tymańskiego.
Jak podaje serwis plejada.pl "W ostatnim czasie możemy zauważyć zmasowany atak skierowany w stronę Kuby Wojewódzkiego". Przyczyną tego starcia dwóch zawodników jest atak pierwszego na drugiego. Ten pierwszy zarzuca temu drugiemu, że ten pierwszy wyśmiał i wykpił występy drugiego na promowanych imprezach.Na miłość boską, czy naprawdę to tym trzeba w dzisiejszych czasach żywić ludzi ? Serwis plejada.pl umieszcza komentarze z bloga pana Tymańskiego, w którym to opisał on swoje refleksje i sympatie dotyczące pana Wojewódzkiego cyt."Słodki, przesympatyczny Kubo! (...) Rozumiem, iż żyjąc z obśmiewania ludzi – niczym kumaty pawian - liczysz się z tym, że drobiny ciskanego w oponentów kupska mogą znienacka znaleźć się na Twoim wiecznie rozbawionym obliczu – napisał na swoim blogu Tymon Tymański, kiedy Wojewódzki skrytykował go za występ na imprezie Rossmana" IMPREZIE ROSSMANA, IMPREZIE ROSSMANA !!! .Moje pytanie brzmi, dlaczego ludzie szukają dziury w całym i dlaczego kłócą się publicznie o takie pierdoły? Co kogo obchodzą imprezy Rossmana ? W jakim celu te komentarze ? co miał na myśli podmiot liryczny, i czy Hanka z "M jak miłość" jeszcze wróci ? O tym jak i o wielu innych pierdołach możemy czytać na stronach typu plotek.pl czy też pudelek.
Na stronie polityki, gdzie Kuba pisze swoje felietony możemy zauważyć wpis dotyczący Tymańskiego cyt." Oto zdarzenie godne miana moralitetu. Na manifestacji 11 listopada artysta Tymon Tymański wykonał swój przewrotny numer zatytułowany „Dymać orła białego”. Jako że muzyk nie miał na sobie kominiarki, sprawa szybko trafiła do prokuratury. Jak uczy ta historia, w Polsce bezpieczniej być faszystą niż piosenkarzem" Ewidentnie widać ten przejaw agresji, faktycznie jest to jakiś dowód na to, że pan Kuba ma coś do Rycha, jednak nie od dziś wiadomo, że felietony wojewódzkiego na polityka.pl nie mają charakteru typowo felietonowego. Jest to bardziej zlepek nowości pudelkowo-celebryckich oraz jego osobistych przekonań i opinii o innych gwiazdach, a także tego co jest warte napisania i skomentowania. Pytanie tylko czy warto ciągle komentować życie innych i naśmiewać się z kogoś nie patrząc na siebie ? Odp brzmi: tak. Wszyscy to lubimy i nikt się z tym nie kryje. Komentowanie wszystkiego co wokół nas, każdego kto głupio się zachowa. Jak samolot ląduje bez podwozia onet grzmi. Jak Kwaśniewski jest pijany i ma chorobę filipińską grzmi gazeta.pl onet.pl i wszystko inne. Jak Kuba Wojewódzki grzmi na Rycha, grzmi o tym onet i grzmi o tym cały świat. Pytanie tylko po co i w jakim celu ? Zjawiskiem powszechnym jest już wchodzenie gwiazdom do tyłka.Same gwiazdy również lubią pokazywać swój tyłek. Jak dla mnie równowaga w przyrodzie zostaje zachowana i wydaje mi się, że jak pan Kuba " dostanie w swojego ryja" media również będą o tym śpiewać, a śliwa pod okiem pana Wojewódzkiego, będzie dorodna jak owoce na Sycylii w okresie zbiorów. Wydaje mi się, że ten człowiek nawet z uszczerbku na zdrowiu nie zrobi sobie nic. W końcu " Wodę Dodową" już przeżył. Najwyraźniej czas dorzucić do pieca.
Pozdrawiam, MŁODY :)
czwartek, 1 grudnia 2011
Skins UK
Skins -brytyjski serial opowiadający o życiu grupy nastolatków z Bristolu. Premiera pierwszej serii miała miejsce 25 stycznia 2007 roku na antenie kanału E4. Tytuł serialu pochodzi od słowa skins, które w slangu brytyjskim oznacza bletkę – bibułkę do skręcania jointów bądź papierosów.
Wikipediowo brzmi to tak.Jak dla mnie słowo Skins nie kojarzy mi się z " kumplami", jednak mimo to serial właśnie o tym jest. Jest o kumplach, ale nie są to kumple od piwa, tylko od piguł. Zawsze zastanawiałem się, jak będzie wyglądać życie studenckie no i niestety tak nie wygląda. W serialach amerykańskich wszystkie części "American pie" są przedstawione tak samo- alkohol, dziewczyny, imprezy na całego, jednak to tylko film.
Brytyjska wersja jest dużo lepsza od tej amerykańskiej. Jeśli ktoś nie wie o jakim serialu mowa to spoiler znajduje się tutaj
Świeżo po obejrzeniu wszystkich pięciu sezonów, które zostały dotychczas wyemitowane muszę stwierdzić, że najlepszy jest sezon pierwszy. Dlaczego ? Może dlatego, że w każdym z sezonów występują inni aktorzy i wydaje mi się, że nie jest to dobry pomysł. Serial przedstawia typową grupę nastolatków z wieloma defektami i problemami. Nie można zapomnieć o totalnej patologii i rzucaniu mięsem, co najwyraźniej ma zobrazować nam tą konkretną grupę nastolatków, którzy kroczą przez życie bez ograniczeń. Pośród codziennych imprez zakrapianych wódką i połykanymi pigułkami całą esencją serialu, która ma utrzymać widza przed ekranem jest charakterystyka postaci. Jeśli rzucimy okiem na trailer możemy dostrzec serialowego Tony'ego i jego siostrę Effy, którzy moim zdaniem ratują cały serial przed upadkiem. Poza tymi dwoma postaciami daje radę także Mike Baley, który odgrywa rolę serialowego Syda. Jego życie jak i perypetie ciągle łączą się z dwójką powyższych postaci. Mimo całego mega wielkiego bałaganu można dostrzec, że wszyscy traktują siebie jak jedną wielką rodzinę. Serial nie posiada jakiejś wielkiej fabuły. Ludzie w wieku nastolatków przeżywają zawody miłosne, jest płacz, jest śmiech, są problemy, wzloty upadki.
Najbardziej przypadła mi jednak mimo wszystko postać Effy Stonem, siostry Tony'ego, która jest według mnie wybitna. Cała jej charakterystyka, ubiór, makijaż, zachowania- wszystko to łączy się w jedną całość tworząc postać idealną. Dziewczynę, która z jednej strony nie dba o siebie, a jednocześnie jest bystra i przewidywalna.
Poszarpane sukienki, łańcuchy, mocny makijaż, glany, wszystko co czarne mroczne, złe i niebezpieczne w dziewczynie, która tak naprawdę ukrywa swoje "prawdziwe ja". "Skins" jest bogaty w świetne dialogi, ale też posiada wiele niezrozumiałych sytuacji, często dającym do myślenia. Od pierwszego do piątego ostatniego w tym roku wyemitowanego sezonu serial nie ewoluuje. Jest cykliczny, zmieniają się wydarzenia i aktorzy oraz ich problemy, jednak przedział wiekowy ludzi jest ten sam tak samo jak ich pozycja w życiu. Nie ma wielu wątków, które mogłyby przyciągnąć tutaj miłośników muzyki klasycznej.Usłyszymy "Chemical Brothers", "The Gossip", "Bloc Party" oraz dużo muzyki elektrycznej i alternatywnej. Trafia to niewątpliwie do konkretnych ludzi.
Podsumowując: Serial jest naprawdę mega pokręcony i zagmatwany, jednak nie mogę powiedzieć, że nie przyciąga :) Mimo zmian aktorów, wielu niezrozumiałych zachowań i patologicznego myślenia odgrywanych postaci warto obejrzeć wszystkie sezony. Tak naprawdę w każdym z nich jest jedna postać, która intryguje nas swoją osobowością, ubiorem, zachowaniem i tym co się wokół niej dzieje.Polecam serial każdemu, kto ma godzinę na totalną ucieczkę od życia codziennego i chce zaciągnąć się maksymalną mieszanką przypominającą dynamit imprez i życia na totalnym luzie.
A na koniec mały teścik, dla tych, którzy mają zamiar obejrzeć pierwszy sezon "Skinsów" zdjęcie powyżej- Dziewczyna, czy chłopak ? Jeśli wciąż się zastanawiacie ściągnijcie wszystkie 5 sezonów :)
Pozdrawiam, MŁODY :)
czwartek, 24 listopada 2011
Kid Cudi " Man on the moon" 2009
Kid Cudi, czyli tak naprawdę Scott Ramon Seguro Mescudi amerykański raper, wokalista i aktor. Popularność zdobył wraz z premierą jego debiutanckiego mixtape'u A Kid Named Cudi w 2008 roku. Od tego czasu, Kid Cudi wydał dwa albumy studyjne i współpracował z takimi artystami, jak m.in.: Kanye West, Jay-Z, Common, David Guetta i MGMT.
Powszechnie jest nam znany z utworu " day n'nite zremixowanego przez crookersa, który możecie zobaczyć tutaj
Znalazł on swoich fanów w trybie natychmiastowym. Album " Man on the moon" o którym dziś postanowiłem wspomnieć jest chyba jednym z najbardziej magicznych krążków jakie miałem okazje przesłuchać " od niechcenia". Dosyć sceptycznie podchodziłem do twórczości człowieka który łączy swoją karierę muzyczną z aktorstwem i wielką komercją. Mowa tutaj o kolejnym panu o pseudonimie Jay-Z, który to z kolei zwrócił uwagę na naszego Scott Ramona i pomógł mu w tzw "rozwinięciu skrzydeł". Bez wątpienia przyniosło to Scottowi dużo korzyści i tak powstał album o którym mowa w dzisiejszym poście. Nie miałem zamiaru kupować płyty, gdyż nie jestem fanem zbierania płyt, jednak po przesłuchaniu stwierdzam, że chętnie wrzuciłbym ją do kieszeni w schowku swojego samochodu i puszczał co jakiś czas. Jest to krążek niewątpliwie mega klimatyczny. Przesłuchując pierwsze 3 utwory naprawdę możemy odnieść wrażenie jakby Cudi miał zamiar opowiadać bajkę. Kolejne utwory przeplatane są 45 sekundowymi remixami " Lady Gagi" ( to ta, która jest taka ohydna i brzydka a poza tym ubiera się w stroje przypominające statki kosmiczne). Sama okładka albumu również jest ciekawa Man on the moon, czyli człowiek na księżycu bądź też wklejony księżyc w głowę, lub jak kto woli głowa w księżyc. Tak czy siak bardzo kolorystycznie i przyciąga uwagę.
Mówiąc o krążku z 2009 roku nie sposób zapomnieć o utworze " Alive", który według mnie najbardziej pasuje do okładki.
Podsumowując spodziewałem się kolejnej komercyjnej płyty z utworami o ciężkim życiu i biedzie. Spodziewałem się kolejnej "gwiazdy" która wschodzi i upada promując się po przez już istniejących artystów, jeśli w ogóle tym mianem można określić jakichś wokalistów ze Stanów Zjednoczonych. Jest masa ludzi, którzy twierdzą, że Stany zjednoczone kojarzą się z aktorami, którzy nie umieją grać i wokalistami, którzy nie umieją śpiewać a robią na tym duże pieniądze. Jednak "księżyc" Scotta jest jak najbardziej lekki dla ucha i pozwala wejść w jego bajkę, jego klimat, który według mnie jest nie do podrobienia. No i rzecz jasna- nie ma śpiewania w złocie o biedocie. Jest wesoło, jest lekko- jednym słowem tak jak powinno być. Polecam każdemu, kto słyszał choćby kawałek umieszczony na samej górze. Zakup, bądź pobierz płytę z internetu i przekonaj się sam, tak jak i ja.
Pozdrawiam, MŁODY :)
Powszechnie jest nam znany z utworu " day n'nite zremixowanego przez crookersa, który możecie zobaczyć tutaj
Znalazł on swoich fanów w trybie natychmiastowym. Album " Man on the moon" o którym dziś postanowiłem wspomnieć jest chyba jednym z najbardziej magicznych krążków jakie miałem okazje przesłuchać " od niechcenia". Dosyć sceptycznie podchodziłem do twórczości człowieka który łączy swoją karierę muzyczną z aktorstwem i wielką komercją. Mowa tutaj o kolejnym panu o pseudonimie Jay-Z, który to z kolei zwrócił uwagę na naszego Scott Ramona i pomógł mu w tzw "rozwinięciu skrzydeł". Bez wątpienia przyniosło to Scottowi dużo korzyści i tak powstał album o którym mowa w dzisiejszym poście. Nie miałem zamiaru kupować płyty, gdyż nie jestem fanem zbierania płyt, jednak po przesłuchaniu stwierdzam, że chętnie wrzuciłbym ją do kieszeni w schowku swojego samochodu i puszczał co jakiś czas. Jest to krążek niewątpliwie mega klimatyczny. Przesłuchując pierwsze 3 utwory naprawdę możemy odnieść wrażenie jakby Cudi miał zamiar opowiadać bajkę. Kolejne utwory przeplatane są 45 sekundowymi remixami " Lady Gagi" ( to ta, która jest taka ohydna i brzydka a poza tym ubiera się w stroje przypominające statki kosmiczne). Sama okładka albumu również jest ciekawa Man on the moon, czyli człowiek na księżycu bądź też wklejony księżyc w głowę, lub jak kto woli głowa w księżyc. Tak czy siak bardzo kolorystycznie i przyciąga uwagę.
Mówiąc o krążku z 2009 roku nie sposób zapomnieć o utworze " Alive", który według mnie najbardziej pasuje do okładki.
Podsumowując spodziewałem się kolejnej komercyjnej płyty z utworami o ciężkim życiu i biedzie. Spodziewałem się kolejnej "gwiazdy" która wschodzi i upada promując się po przez już istniejących artystów, jeśli w ogóle tym mianem można określić jakichś wokalistów ze Stanów Zjednoczonych. Jest masa ludzi, którzy twierdzą, że Stany zjednoczone kojarzą się z aktorami, którzy nie umieją grać i wokalistami, którzy nie umieją śpiewać a robią na tym duże pieniądze. Jednak "księżyc" Scotta jest jak najbardziej lekki dla ucha i pozwala wejść w jego bajkę, jego klimat, który według mnie jest nie do podrobienia. No i rzecz jasna- nie ma śpiewania w złocie o biedocie. Jest wesoło, jest lekko- jednym słowem tak jak powinno być. Polecam każdemu, kto słyszał choćby kawałek umieszczony na samej górze. Zakup, bądź pobierz płytę z internetu i przekonaj się sam, tak jak i ja.
Pozdrawiam, MŁODY :)
środa, 2 listopada 2011
Wykłady dla "ochotników"
Każda uczelnia kryje w sobie coś dziwnego. Z każdym wykładowcą wiążą się niesamowite historie żywcem wyssane z palca i nie tylko. Każdy z nas wie, że " u tego " lepiej słuchać, a " u tamtego " można nawet z nudów nauczyć się obsługi własnego radia samochodowego czytając instrukcję przez całe półtorej godziny wykładu. Niewątpliwie wszystkie te informacje z którymi mamy do czynienia wpływają na nas w jakiś sposób. Mobilizują nas do czegoś, bądź odwrotnie- mówią nam " Daj spokój, olej to lepiej zostań w domu i zrób coś pożyteczniejszczego, w końcu i tak nic z tego wykładu nie wyniesiesz po wczorajszej imprezie przy soku malinowym" Są jednak sytuacje, które wywołują na naszych twarzach dziwne miny. Dziwimy się, że takie sytuacje mają miejsce i jest to powszechnie przyjmowane.
Co byś powiedział, gdybyś usłyszał o wykładzie dla ochotników, który jest obowiązkowy ? Ja powiedziałbym, że to jakiś absurd... No tak, ty pewnie też. Otóż nic bardziej mylącego- to jest zupełnie normalna sytuacja. Każdy student ma takie zajęcia. YYYY... po uprzednich odpowiednich badaniach 99 % studentów odpowiedziało grzeczne i stanowcze " no chyba cię... pogięło " Żartowałem. Nie zrobiłem żadnych badań, bo nie potrzeba ich robić. Oczywistym faktem jest, że każdy wyśmiałby taki system, jednak niestety niektórzy z nas muszą to przejść. Wszystko wyglądałoby bardzo sympatycznie i byłoby do przełknięcia, gdyby nie forma takich wykładów i to, że ktoś przyjeżdza do nas mówi o " czymś " wychodzi i dostaje za to odpowiednią ilość pieniążków. Przejawia się to niejednokrotnie bardzo słabym zaangażowaniem osób przychodzących na wykłady dla "ochotników" którzy muszą te wykłady zaliczać. Uważam, że mówienie dziś o Islandii w ramach Nordaliów jest okej. Ale nie w momencie, gdy osoba która przedstawia materiał i opowiada mi o rzeczach, które na codzień mogę usłyszeć na Discovery Channel jak i całym pakiecie programów "travel and adventure " Gdyby rozejrzeć się po auli w której odbywa się taki wykład widać ludzi czytających książki, rozmawiających, śmiejących się, czasem nawet ktoś sprzedaje na allegro " całkiem nowe skarpetki i odkurzacz ".Jednym słowem ludzie zajmują się sobą. Dlaczego tak jest ? Nie wiem, ale wydaje mi się, że gdyby wykłady prowadziły osoby ciekawe nie serwujące nam materiału z wikipedii to byłyby naprawdę mile spędzonym czasem i nikt nie piekliłby się o to, że są obowiązkowe. Oczywiście moje negatywne podejście do takich wykładów wynika z tego, iż od 3 lat spotykam się z tym samym systemem. Wpada pan w garniturze siedzi i pomiędzy 300 słowami yyy,mmmm, eeeeee, znajdują się 3 zdania bardzo ciekawie złożone. Trzeba jednak wspomnieć o dobrej stronie tych wykładów. Jestem człowiekiem, który uwielbia podróżować, lubi słuchać o podróżach, oglądać zdjęcia z wypraw. Wszystko co jest związane z przygodą i wyprawami jest bardzo akceptowane. Tak też w mojej pamięci utkwiła mi wizyta Jana Meli, który opowiadał nam o swoich osiągnięciach, przedstawiał zdjęcia z wyprawy na biegun. TO JEST CIEKAWE !!! Przez cały wykład moja buzia była otwarta jak u pokolenia dzieci " youtube'a " Uważam, że takie osoby powinny się pojawiać jak najczęściej w murach naszej uczelni. Nie widziałem, a raczej nie zauważyłem wtedy osób, które śmiałyby się i żartowały ze zdjęć i miały głęboko w duszy to o czym opowiada ten chłopak. Dobre, złe strony wykładów ? Zostawmy to, bo tym razem przyszedł wykład numer dwa. Długo będę go wspominał. Tym razem miałem okazję posłuchać o wyprawie do Indonezji. Widziałem mase fajnych zdjęć,usłyszałem dużo ciekawych informacji i relację z podróży, która według mnie była naprawde godna uwagi i poświęcenia uwagi. To trafia do człowieka i w pewien sposób potrafi zainteresować zwłaszcza, gdy osoba która o tym opowiada, sama smieje się z siebie. Mega plus za dzisiejszy wykład. Mam nadzieję, że będzie takich więcej. Wydaje mi się, że gdybyśmy zrobili ankiety odnośnie zainteresowań, ludzi, którzy przychodzą na wykłady dla "ochotników" moglibyśmy stworzyć coś w rodzaju wykładów tematycznych . " Wilk syty i woca cała" tak ? chyba tak to się mówi. Wychodząc z wykładu każdy jest zobowiązany oddać karteczkę z numerem swojego albumu, imieniem, nazwiskiem i nazwą kierunku. Dziś zostałem obdarowany dodatkową karteczką... Kogo chciałbyś usłyszeć i zobaczyć na kolejnym wykładzie ? Może tym razem moje marzenie się spełni i na naszej auli pojawi się wspomniany przeze mnie Wojciech Cejrowski? Może pojawią się też entuzjaści podróży, ludzie zafascynowani wyprawami, którzy mają dusze podróżnika żądnego przygód? Chciałbym również poznać takich ludzi. Ludzi, którzy mają jakieś ciekawe historie do opowiedzenia- nie koniecznie zza wielkiego biurka z mikrofonem ;) Może wtedy wszyscy byliby zadowoleni ? Może wtedy nie mógłbym się doczekać dnia, w którym pójdę na wykład dla ochotnika i nie będę musiał już dłużej używać tego słowa w cudzysłowiu :) Podsumowując chciałbym jeszcze dodać, że nie mam absolutnie nic przeciwko wykładom dla " ochotników " i jest to moje zdanie wypracowane na podstawie obserwacji, bo tak generalnie to mnie tam wszystko pasuje ;p pokój nam wszystkim :D
Pozdrawiam, Młody :)
Co byś powiedział, gdybyś usłyszał o wykładzie dla ochotników, który jest obowiązkowy ? Ja powiedziałbym, że to jakiś absurd... No tak, ty pewnie też. Otóż nic bardziej mylącego- to jest zupełnie normalna sytuacja. Każdy student ma takie zajęcia. YYYY... po uprzednich odpowiednich badaniach 99 % studentów odpowiedziało grzeczne i stanowcze " no chyba cię... pogięło " Żartowałem. Nie zrobiłem żadnych badań, bo nie potrzeba ich robić. Oczywistym faktem jest, że każdy wyśmiałby taki system, jednak niestety niektórzy z nas muszą to przejść. Wszystko wyglądałoby bardzo sympatycznie i byłoby do przełknięcia, gdyby nie forma takich wykładów i to, że ktoś przyjeżdza do nas mówi o " czymś " wychodzi i dostaje za to odpowiednią ilość pieniążków. Przejawia się to niejednokrotnie bardzo słabym zaangażowaniem osób przychodzących na wykłady dla "ochotników" którzy muszą te wykłady zaliczać. Uważam, że mówienie dziś o Islandii w ramach Nordaliów jest okej. Ale nie w momencie, gdy osoba która przedstawia materiał i opowiada mi o rzeczach, które na codzień mogę usłyszeć na Discovery Channel jak i całym pakiecie programów "travel and adventure " Gdyby rozejrzeć się po auli w której odbywa się taki wykład widać ludzi czytających książki, rozmawiających, śmiejących się, czasem nawet ktoś sprzedaje na allegro " całkiem nowe skarpetki i odkurzacz ".Jednym słowem ludzie zajmują się sobą. Dlaczego tak jest ? Nie wiem, ale wydaje mi się, że gdyby wykłady prowadziły osoby ciekawe nie serwujące nam materiału z wikipedii to byłyby naprawdę mile spędzonym czasem i nikt nie piekliłby się o to, że są obowiązkowe. Oczywiście moje negatywne podejście do takich wykładów wynika z tego, iż od 3 lat spotykam się z tym samym systemem. Wpada pan w garniturze siedzi i pomiędzy 300 słowami yyy,mmmm, eeeeee, znajdują się 3 zdania bardzo ciekawie złożone. Trzeba jednak wspomnieć o dobrej stronie tych wykładów. Jestem człowiekiem, który uwielbia podróżować, lubi słuchać o podróżach, oglądać zdjęcia z wypraw. Wszystko co jest związane z przygodą i wyprawami jest bardzo akceptowane. Tak też w mojej pamięci utkwiła mi wizyta Jana Meli, który opowiadał nam o swoich osiągnięciach, przedstawiał zdjęcia z wyprawy na biegun. TO JEST CIEKAWE !!! Przez cały wykład moja buzia była otwarta jak u pokolenia dzieci " youtube'a " Uważam, że takie osoby powinny się pojawiać jak najczęściej w murach naszej uczelni. Nie widziałem, a raczej nie zauważyłem wtedy osób, które śmiałyby się i żartowały ze zdjęć i miały głęboko w duszy to o czym opowiada ten chłopak. Dobre, złe strony wykładów ? Zostawmy to, bo tym razem przyszedł wykład numer dwa. Długo będę go wspominał. Tym razem miałem okazję posłuchać o wyprawie do Indonezji. Widziałem mase fajnych zdjęć,usłyszałem dużo ciekawych informacji i relację z podróży, która według mnie była naprawde godna uwagi i poświęcenia uwagi. To trafia do człowieka i w pewien sposób potrafi zainteresować zwłaszcza, gdy osoba która o tym opowiada, sama smieje się z siebie. Mega plus za dzisiejszy wykład. Mam nadzieję, że będzie takich więcej. Wydaje mi się, że gdybyśmy zrobili ankiety odnośnie zainteresowań, ludzi, którzy przychodzą na wykłady dla "ochotników" moglibyśmy stworzyć coś w rodzaju wykładów tematycznych . " Wilk syty i woca cała" tak ? chyba tak to się mówi. Wychodząc z wykładu każdy jest zobowiązany oddać karteczkę z numerem swojego albumu, imieniem, nazwiskiem i nazwą kierunku. Dziś zostałem obdarowany dodatkową karteczką... Kogo chciałbyś usłyszeć i zobaczyć na kolejnym wykładzie ? Może tym razem moje marzenie się spełni i na naszej auli pojawi się wspomniany przeze mnie Wojciech Cejrowski? Może pojawią się też entuzjaści podróży, ludzie zafascynowani wyprawami, którzy mają dusze podróżnika żądnego przygód? Chciałbym również poznać takich ludzi. Ludzi, którzy mają jakieś ciekawe historie do opowiedzenia- nie koniecznie zza wielkiego biurka z mikrofonem ;) Może wtedy wszyscy byliby zadowoleni ? Może wtedy nie mógłbym się doczekać dnia, w którym pójdę na wykład dla ochotnika i nie będę musiał już dłużej używać tego słowa w cudzysłowiu :) Podsumowując chciałbym jeszcze dodać, że nie mam absolutnie nic przeciwko wykładom dla " ochotników " i jest to moje zdanie wypracowane na podstawie obserwacji, bo tak generalnie to mnie tam wszystko pasuje ;p pokój nam wszystkim :D
Pozdrawiam, Młody :)
piątek, 15 lipca 2011
Wojciech Cejrowski "Rio Anaconda"

Trzy lata pracy wielu ludzi. Wyprawa w odległe tereny Wenezueli, Kolumbii, Brazylii.Dedykowana ostatniemu szamanowi plemienia Carapana i wszystkim jego następcom ( jeśli tacy jeszcze będą).Dziesiątki przypisów i komentarzy, przed którymi na samym wstępie ostrzega sam autor książki.Wojciech AKA "Gringo" Cejrowski. 8 ksiąg,453 strony.
Do tego hasło zachęcające "Posłuchajcie".A wszystko to po co ? Dla kogo? Przeciwko czemu? Posłuchajcie... :)
Książka adresowana jest do ludzi z pasją, zainteresowaniami ukierunkowanymi na podróże i ciekawe historie.Momentami niestety bardzo niezrozumiałe i zawikłane, jednak na swój sposób wciągające.Pomimo poglądów autora i jego rozumienia świata, a może i właśnie dzięki niemu książka jest wyjątkowa."Rio Anaconda" przedstawia wiele ciekawych sytuacji, zachowań ludzi dzikich.Także ich rozumienia i postrzegania świata. Doskonale pokazuje ich świat, który dla nas może być totalnym absurdem. Fani Cejrowskiego będą uwielbiać go za masę dziwnych historyjek, w których głównym bohaterem jest on i sam i jakiś dziki Indianin z masą jeszcze bardziej dziwnych historyjek do opowiedzenia.Choć nie zawsze, bo jak później się dowiadujemy- dzicy bardzo strzegą swojego świata i robią wszystko by biali ludzie nie mieli okazji wejść do ich świata.Ciekawy sposób czarów, które stosuje się w celu leczenia ludzi ( niewątpliwie te metody przydałyby się w celu nawrócenia naszego rządu).

Wierzycie w czary ?Pewnie nie ( albo niektórzy po wiadomych substancjach) jednak jak przeczytałem jeden z rozdziałów książki w którym Indianin czytał z myśli Cejrowskiego zaczynam wierzyć, że tkwi w tym jakieś ziarenko prawdy(może mocno prze kolorowane)w pewien sposób logiczne. Jest to kolejny dowód na to jak bardzo dziwnym i zakręconym typem "ludzi" są Indianie. Poza tym książka zawiera w sobie masę ciekawych zdjęć, które Autor przywiózł ze sobą z podróży.Przyznam szczerze, że lubię oglądać filmy, jednak czytając "Anacondę" wyobraźnia działa jak potężny silnik jakiegoś super samochodu.Daje takiej mocy, że trudno jest się zatrzymać, wysiąść i powiedzieć "Nie- dalej nie jadę".Rozdział ciągnie za sobą kolejny rozdział.Wątki nie kończą się na jednej księdze.

Oprócz masy historii i na prawdę dziwnych opisów i metafor jakich używa Wojciech Cejrowski, zastanawia mnie to, jak udało mu się zjeść zupę z małpy, albo gotowane ryby razem z mrówkami i tzw"wściekiełką", którą jak opisuje- był częstowany przez cały czas pobytu "Za drugą kataraktą" w obecności szamana Angelina.
Podsumowując: Książka zainteresuje każdego, kto nie jest anty-Cejrowski, kto uwielbia czytać o ciekawych wyprawach, kto uwielbia zabawę słowem. Jest genialną odskocznią od przeciętnych pozycji i daje wiele satysfakcji w momencie przeczytania jej od wstępu aż po samą okładkę wraz z biografią autora.

środa, 6 lipca 2011
Magia mikrofonu,
Magia to pojęcie względne.Dziś chodzi bardziej o to co wywołuje w tobie uczucie połkniętego jabłka, oraz tego, że osoba, od której chcesz nauczyć się czegoś ciekawego, przydatnego mówi ci na wstępie, że kazano jej cie zgnoić.Takie słowa pocieszenia, bo przecież nie chodzi tylko o moją osobę, JEDNAK uważam, że czasem szacunek do drugiego człowieka jest ważny i tutaj nie ma wyjątków.Jeśli współpracujemy w zespole,bądź też z drugą osobą szacunek się należy.Żart jest dobry, ale jak przychodzi co do czego, rzadko kiedy śmiejemy się kiedy ktoś wyśmiewa nas.Dlatego nie ma znaczenia czy twoja pozycja jest bardziej lub mniej wyrobiona.Szacunek i koniec.Wszystko ma swoje granice.Coraz częściej zastanawiam się, czego właściwie mają nas uczyć ludzie, którzy na wstępie mówią nam, że jesteśmy dla nich piątym kołem u wozu.Teraz trochę o gatunkach literackich.
Jeśli piszę informację,staram się by kolejność opisywanych przeze mnie wydarzeń i szczegółów była właściwa.Jeśli robię błąd, moja praca nie powinna zostawać odłożona na bok.
Zapamiętam dziś do końca życia, że felieton jest subiektywny i nie inaczej oraz, że komentarz jest również pewnym odstępstwem od normy i jest również traktowany jako felieton.Jak patrzę na felietony Wojewódzkiego w "Polityce" to trochę mi się chce śmiać.Niby jest to felieton, ale jednak bardziej przypomina mi wyśmiewanie się z każdego, kto jest osobą rozpoznawalną w naszym państwie.I okej, on taki już jest, TYLKO dla czego te teksty nie są ambitniejsze i nie zawierają w sobie niczego bardziej wartościowego poza tematami tabu i tym,że Doda wydała nową płytę, choć wcale jej to do życia i kariery nie potrzebne, albo że Edyta Herbuś na gali Eska Music Awards pomyliła Obamę z Osamą i na odwrót."W końcu my też mylimy często Edytę z aktorką" boże ty mój święty fajnie byłoby czasem przeczytać coś ambitniejszego drogi Kubo.Ubaw po pachy mamy z porannego W-F i "Kuby Wojewódzkiego".
Mam nadzieję, że lipiec pozwoli mi przyswoić dużo więcej ciekawych informacji, rzeczy, które mi się w życiu przydadzą.Mam również nadzieję, że z tego miesiąca wyciągnę pozytywne wnioski.
Pozdrawiam-Młody :)
Jeśli piszę informację,staram się by kolejność opisywanych przeze mnie wydarzeń i szczegółów była właściwa.Jeśli robię błąd, moja praca nie powinna zostawać odłożona na bok.
Zapamiętam dziś do końca życia, że felieton jest subiektywny i nie inaczej oraz, że komentarz jest również pewnym odstępstwem od normy i jest również traktowany jako felieton.Jak patrzę na felietony Wojewódzkiego w "Polityce" to trochę mi się chce śmiać.Niby jest to felieton, ale jednak bardziej przypomina mi wyśmiewanie się z każdego, kto jest osobą rozpoznawalną w naszym państwie.I okej, on taki już jest, TYLKO dla czego te teksty nie są ambitniejsze i nie zawierają w sobie niczego bardziej wartościowego poza tematami tabu i tym,że Doda wydała nową płytę, choć wcale jej to do życia i kariery nie potrzebne, albo że Edyta Herbuś na gali Eska Music Awards pomyliła Obamę z Osamą i na odwrót."W końcu my też mylimy często Edytę z aktorką" boże ty mój święty fajnie byłoby czasem przeczytać coś ambitniejszego drogi Kubo.Ubaw po pachy mamy z porannego W-F i "Kuby Wojewódzkiego".
Mam nadzieję, że lipiec pozwoli mi przyswoić dużo więcej ciekawych informacji, rzeczy, które mi się w życiu przydadzą.Mam również nadzieję, że z tego miesiąca wyciągnę pozytywne wnioski.
Pozdrawiam-Młody :)
wtorek, 7 czerwca 2011
"Po przerwie" oraz współpraca z dood
Obiecałem sobie, że będę pisał.Obiecałem sobie, że będę ogarniał praktyki i bloga,ale tak się po prostu nie da.Zwłaszcza gdy zbliża się okres zaliczeń i egzaminów.Dziś korzystam z chwili wolnego czasu by spisać to, co szybko może umknąć,a o czym warto wspomnieć.
Na pewno warto wspomnieć o tym, co działo się przez ostatni miesiąc czasu.No właśnie.
Działo się dużo? czy mało ?Czy w ogóle coś się działo ?Owszem.Cztery tygodnie spędzone nad relacjonowaniem wydarzeń kulturalnych,pisanie felietonów, pozyskiwanie sponsorów,ludzi chętnych do współpracy.Moje wyobrażenie o praktykach i współpracy z portalem było troszeczkę inne, jednak na pewno czegoś mnie nauczyło.Wielkim wyzwaniem, było dla mnie ogarnianie jakiegoś dziwnego formularza i poruszanie się po stronie, ponieważ muszę przyznać, że sam pomysł strony nie jest zły.Natomiast jej funkcjonowanie jest po prostu słabe.Wali się jak domino.Wyszukiwarka na dood często sprawiała mi kłopoty, przez co traciłem czas i psułem sobie nerwy.Na szczęście w tych sytuacjach dobrze jest mieć kontakt mailowy z koordynatorem i opiekunem od twoich praktyk.Katarzyna Berlińska niejednokrotnie wykazała się cierpliwością.Robisz pierwszą recenzję lokalu, później kolejną, aż w końcu po 20 recenzjach zaczynasz wchodzić w wprawę.Wszystko elegancko ogarnięte w terminach.Do tego dochodzi jeszcze jeżdżenie na koncerty i pisanie relacji.Połączenie dobrego z pożytecznym.Nic nie poszło na marne, ponieważ wczoraj dowiedziałem się, że część felietonów, które dla nich napisałem pójdą w liście jako dowód na to, że czymś się zajmowałem.Dostaną go ludzie z dziekanatu, którzy zajmą się tzw papierkową robotą, albo jak zwykle będę musiał latać z wywieszonym językiem jak kundel i wszystko ogarniać sam.Mimo wszystko czuję, że mój wkład w ten portal już pozostanie tam na wieki, bo ludzi którzy tworzą bazę lokali dla sosnowca nie jest zbyt wielu.Mam nadzieję, że kolejne praktyki będą jeszcze ciekawsze i dzięki nim będę mógł się dalej rozwijać.Tyle o praktykach.
Narzekam wiecznie na brak czasu, a tak naprawdę wydaje mi się, że sam często nie potrafię sobie go dobrze zorganizować.Mimo tego przez ostatni miesiąc wpadła mi w ręce książka Wojciecha Cejrowskiego "Gringo wśród dzikich plemion" i muszę przyznać, że totalnie mnie pochłonęła.Okej- no może nie tak totalnie, bo nie przeczytałem jej w dwa dni, jednak SKOŃCZYŁEM ją czytać i ba ! wypożyczyłem sobie kolejną pozycję !Cejrowski opisuje wiele ciekawych rzeczy.Jeśli ktoś z was interesuje się podróżami, kulturą Indian,ale także lubi czytać o tym jak ktoś je małpę, mrówki i kantuje murzynów na granicy Hondurasu to jest to zdecydowanie książka dla niego.Znajdziecie w niej wszystkie ciekawe i zabawne historie związane mocno z podróżami Cejrowskiego po Ameryce Środkowej.Zainteresował mnie bardzo język Hiszpański.Głównie dlatego, że w książce wiele słów pisanych jest właśnie w tym języku.Chcąc nie chcąc, zmusza nas to do wędrówki wzrokiem na sam dół strony i sprawdzenia znaczenia słowa.Mam nadzieję, że "Rio Anaconda" będzie równie dobrą książką co pierwsza część.Przejrzałem już na szybko zwartość i widzę, że jest dużo więcej fotografii( nie wiem czy to do końca jest dobre.Uważam,że nie powinno być ich w ogóle.Zamiast nich człowiek ma wyobraźnie, która pozwala mu na stworzenie własnego obrazu).Jest też dużo więcej stron (ok. 500) tak więc minie dużo czasu zanim napiszę tu coś o kolejnej części.Mam nadzieję,że wytrwam do ostatniej strony i Wojtuś "nie zepsuł" tej książki :)
Pozdrawiam Młody
Na pewno warto wspomnieć o tym, co działo się przez ostatni miesiąc czasu.No właśnie.
Działo się dużo? czy mało ?Czy w ogóle coś się działo ?Owszem.Cztery tygodnie spędzone nad relacjonowaniem wydarzeń kulturalnych,pisanie felietonów, pozyskiwanie sponsorów,ludzi chętnych do współpracy.Moje wyobrażenie o praktykach i współpracy z portalem było troszeczkę inne, jednak na pewno czegoś mnie nauczyło.Wielkim wyzwaniem, było dla mnie ogarnianie jakiegoś dziwnego formularza i poruszanie się po stronie, ponieważ muszę przyznać, że sam pomysł strony nie jest zły.Natomiast jej funkcjonowanie jest po prostu słabe.Wali się jak domino.Wyszukiwarka na dood często sprawiała mi kłopoty, przez co traciłem czas i psułem sobie nerwy.Na szczęście w tych sytuacjach dobrze jest mieć kontakt mailowy z koordynatorem i opiekunem od twoich praktyk.Katarzyna Berlińska niejednokrotnie wykazała się cierpliwością.Robisz pierwszą recenzję lokalu, później kolejną, aż w końcu po 20 recenzjach zaczynasz wchodzić w wprawę.Wszystko elegancko ogarnięte w terminach.Do tego dochodzi jeszcze jeżdżenie na koncerty i pisanie relacji.Połączenie dobrego z pożytecznym.Nic nie poszło na marne, ponieważ wczoraj dowiedziałem się, że część felietonów, które dla nich napisałem pójdą w liście jako dowód na to, że czymś się zajmowałem.Dostaną go ludzie z dziekanatu, którzy zajmą się tzw papierkową robotą, albo jak zwykle będę musiał latać z wywieszonym językiem jak kundel i wszystko ogarniać sam.Mimo wszystko czuję, że mój wkład w ten portal już pozostanie tam na wieki, bo ludzi którzy tworzą bazę lokali dla sosnowca nie jest zbyt wielu.Mam nadzieję, że kolejne praktyki będą jeszcze ciekawsze i dzięki nim będę mógł się dalej rozwijać.Tyle o praktykach.
Narzekam wiecznie na brak czasu, a tak naprawdę wydaje mi się, że sam często nie potrafię sobie go dobrze zorganizować.Mimo tego przez ostatni miesiąc wpadła mi w ręce książka Wojciecha Cejrowskiego "Gringo wśród dzikich plemion" i muszę przyznać, że totalnie mnie pochłonęła.Okej- no może nie tak totalnie, bo nie przeczytałem jej w dwa dni, jednak SKOŃCZYŁEM ją czytać i ba ! wypożyczyłem sobie kolejną pozycję !Cejrowski opisuje wiele ciekawych rzeczy.Jeśli ktoś z was interesuje się podróżami, kulturą Indian,ale także lubi czytać o tym jak ktoś je małpę, mrówki i kantuje murzynów na granicy Hondurasu to jest to zdecydowanie książka dla niego.Znajdziecie w niej wszystkie ciekawe i zabawne historie związane mocno z podróżami Cejrowskiego po Ameryce Środkowej.Zainteresował mnie bardzo język Hiszpański.Głównie dlatego, że w książce wiele słów pisanych jest właśnie w tym języku.Chcąc nie chcąc, zmusza nas to do wędrówki wzrokiem na sam dół strony i sprawdzenia znaczenia słowa.Mam nadzieję, że "Rio Anaconda" będzie równie dobrą książką co pierwsza część.Przejrzałem już na szybko zwartość i widzę, że jest dużo więcej fotografii( nie wiem czy to do końca jest dobre.Uważam,że nie powinno być ich w ogóle.Zamiast nich człowiek ma wyobraźnie, która pozwala mu na stworzenie własnego obrazu).Jest też dużo więcej stron (ok. 500) tak więc minie dużo czasu zanim napiszę tu coś o kolejnej części.Mam nadzieję,że wytrwam do ostatniej strony i Wojtuś "nie zepsuł" tej książki :)
Pozdrawiam Młody
wtorek, 3 maja 2011
"Piknik Sosnowiec"
Ciężko jest zacząć wstęp opisując coś co tak na prawdę było wyciągnięte z twojego życiorysu.W tym wypadku były to dwa niesamowite dni spędzone z Czesławem i Moniką.Ta dwójka sprawiła, że majówka a właściwie jej koniec przebiegł w bardzo dobrym i mile spędzonym czasie.
2 maja 2011 roku jest dniem wyjątkowym.2 maja jest dniem w którym znany nam już z polskiej sceny muzycznej Czesław Mozil odwiedził Sosnowiec.Tradycyjnie już w parku sieleckim odbył się koncert człowieka ubranego w czapkę zimową i ciekawy dresik.Do tego należy wspomnieć o niesamowitej grze na perkusisty, który razem z jego bujną czupryną wystukiwał rytm przez prawie 2 godziny.Mówimy o ludziach,o zespołach, które grają,ale warto wspomnieć też o klimacie jaki tworzy Czesław podczas swoich koncertów.Od innych artystów różni go to, że każdy z jego koncertów jest inny.Nie chodzi mi tu o repertuar,czy ubiór, ale atmosferę jaką wprowadza poprzez granie i rozmowy z publicznością.Często w charakterze mówienia do samego siebie, jednak to wszystko łączy się w jedną całość i tworzy niepowtarzalny klimat.Jako człowiek alternatywny zaserwował nam słynną "Maszynkę do świerkania" czy "Żabkę w betonie", pojawiło się także kilka utworów z płyty Tesco value.Poza świetnymi utworami dało się wyczuć euforię tłumu.Ludzie krzyczeli, dosłownie wariowali pod wpływem muzyki.Jakby nie patrzeć Czesław jest człowiekiem specyficznym.Wymachiwanie nogami,tańczenie na scenie w sposób na prawdę dziwny i frapujący należy do jego cech rozpoznawalnych.Także wspomniane wcześniej rozmowy ze słuchaczami.Tym razem mogliśmy się dowiedzieć, z jakich torrentów można ściągać muzykę,oraz to że Monika Brodka jest "zajebista" i warto przyjść na jutrzejszy koncert.Standardowo już po trójny bis, leflektory, piski,okrzyki,oraz zapach unoszącego się w powietrzu zielonego wspomagacza stworzył atmosferę, która na długo pozostanie w mej pamięci."Monika Brodka jest też zajebista, tak więc wpadnijcie jutro" to właśnie tymi słowami Czesław Mozil zakończył swój koncert żegnając się z fanami.Nie przewidział on jednak jednej rzeczy- mowa tutaj o pogodzie.I tak jak 2 maja park sielecki wypełniły tłumy tak dziś niestety nie było już tak kolorowo.Koncert Moniki Brodki miał się odbyć o 20:30, odbył się 20 minut później z niewiadomych nam przyczyn.Pod sceną zjawili się najwięksi entuzjaści i ludzie wyglądem przypominający Bear'a Gryllsa poubierani w kurtki jak na wyprawę w Alpy.Monika jak zwykle oczarowała mnie swoim słodkim i dziewczęcym głosem, oraz swoją urodą, którą tym razem miałem okazję zobaczyć na żywo.Pojawiło się kilka znanych utworów, jednak repertuar został dobrany na szybko, aby rozgrzać publiczność.Nie zabrakło również znanej piosenki pt"Granda" podczas której tłum dosłownie oszalał.Poza pogodą, nic nie było w stanie zmusić ludzi do pójścia do domów, poza bardzo szybkim ukończeniem koncertu.Powstało wielkie rozczarowanie, kiedy po 45 minutach usłyszeliśmy "Dziękuję za przyjście, było bardzo miło".Myślę, że stało się tak dlatego, iż pogoda na prawdę nie sprzyjała śpiewaniu i poprowadzeniu koncertu w odpowiednim czasie.Byłem dziś świadkiem śniegu pod sceną i zastanawiałem się, gdzie podziały się moje sanki i czapka zimowa.Odchodząc spod sceny po dwóch dniach imprezowania zobaczyłem stertę puszek po piwie i innych alkoholach.Jednak mimo warunków pogodowych i tego,że jutro już wszyscy bez wyjątku pracujemy nie żałuję dwóch wieczorów spędzonych pod sceną w towarzystwie dwóch niesamowitych osób.Niesamowitych dla każdego, kto lubi słuchać takiej muzyki jaka została nam zaserwowana na pikniku w Sosnowcu.Mam nadzieję,że na następnym koncercie nie będziemy świadkami spadającego śniegu,tylko jeszcze większego niż w tym roku szału publiczności. :)
2 maja 2011 roku jest dniem wyjątkowym.2 maja jest dniem w którym znany nam już z polskiej sceny muzycznej Czesław Mozil odwiedził Sosnowiec.Tradycyjnie już w parku sieleckim odbył się koncert człowieka ubranego w czapkę zimową i ciekawy dresik.Do tego należy wspomnieć o niesamowitej grze na perkusisty, który razem z jego bujną czupryną wystukiwał rytm przez prawie 2 godziny.Mówimy o ludziach,o zespołach, które grają,ale warto wspomnieć też o klimacie jaki tworzy Czesław podczas swoich koncertów.Od innych artystów różni go to, że każdy z jego koncertów jest inny.Nie chodzi mi tu o repertuar,czy ubiór, ale atmosferę jaką wprowadza poprzez granie i rozmowy z publicznością.Często w charakterze mówienia do samego siebie, jednak to wszystko łączy się w jedną całość i tworzy niepowtarzalny klimat.Jako człowiek alternatywny zaserwował nam słynną "Maszynkę do świerkania" czy "Żabkę w betonie", pojawiło się także kilka utworów z płyty Tesco value.Poza świetnymi utworami dało się wyczuć euforię tłumu.Ludzie krzyczeli, dosłownie wariowali pod wpływem muzyki.Jakby nie patrzeć Czesław jest człowiekiem specyficznym.Wymachiwanie nogami,tańczenie na scenie w sposób na prawdę dziwny i frapujący należy do jego cech rozpoznawalnych.Także wspomniane wcześniej rozmowy ze słuchaczami.Tym razem mogliśmy się dowiedzieć, z jakich torrentów można ściągać muzykę,oraz to że Monika Brodka jest "zajebista" i warto przyjść na jutrzejszy koncert.Standardowo już po trójny bis, leflektory, piski,okrzyki,oraz zapach unoszącego się w powietrzu zielonego wspomagacza stworzył atmosferę, która na długo pozostanie w mej pamięci."Monika Brodka jest też zajebista, tak więc wpadnijcie jutro" to właśnie tymi słowami Czesław Mozil zakończył swój koncert żegnając się z fanami.Nie przewidział on jednak jednej rzeczy- mowa tutaj o pogodzie.I tak jak 2 maja park sielecki wypełniły tłumy tak dziś niestety nie było już tak kolorowo.Koncert Moniki Brodki miał się odbyć o 20:30, odbył się 20 minut później z niewiadomych nam przyczyn.Pod sceną zjawili się najwięksi entuzjaści i ludzie wyglądem przypominający Bear'a Gryllsa poubierani w kurtki jak na wyprawę w Alpy.Monika jak zwykle oczarowała mnie swoim słodkim i dziewczęcym głosem, oraz swoją urodą, którą tym razem miałem okazję zobaczyć na żywo.Pojawiło się kilka znanych utworów, jednak repertuar został dobrany na szybko, aby rozgrzać publiczność.Nie zabrakło również znanej piosenki pt"Granda" podczas której tłum dosłownie oszalał.Poza pogodą, nic nie było w stanie zmusić ludzi do pójścia do domów, poza bardzo szybkim ukończeniem koncertu.Powstało wielkie rozczarowanie, kiedy po 45 minutach usłyszeliśmy "Dziękuję za przyjście, było bardzo miło".Myślę, że stało się tak dlatego, iż pogoda na prawdę nie sprzyjała śpiewaniu i poprowadzeniu koncertu w odpowiednim czasie.Byłem dziś świadkiem śniegu pod sceną i zastanawiałem się, gdzie podziały się moje sanki i czapka zimowa.Odchodząc spod sceny po dwóch dniach imprezowania zobaczyłem stertę puszek po piwie i innych alkoholach.Jednak mimo warunków pogodowych i tego,że jutro już wszyscy bez wyjątku pracujemy nie żałuję dwóch wieczorów spędzonych pod sceną w towarzystwie dwóch niesamowitych osób.Niesamowitych dla każdego, kto lubi słuchać takiej muzyki jaka została nam zaserwowana na pikniku w Sosnowcu.Mam nadzieję,że na następnym koncercie nie będziemy świadkami spadającego śniegu,tylko jeszcze większego niż w tym roku szału publiczności. :)
piątek, 29 kwietnia 2011
Wojciech Cejrowski "Boso przez świat"
Nigdy nie pociągała mnie ramówka TVP, seriale,teleturnieje,tasiemiec pt"klan".Nigdy nie zauważyłem również niczego interesującego w naszej polskiej telewizji poza randką w ciemno, którą oglądałem jako młody smarkacz.Jednak dziś chciałbym przypomnieć o czymś co lekko odchodzi w zapomnienie, choć pewnie wielu z was interesuje się podróżami w polskiej telewizji już od lat mamy jedną złotą perełkę, według mnie najlepszy program podróżniczy.BOSO PRZEZ ŚWIAT.
Zaraz znajdą się zwolennicy Beara Gryllsa,national geographic,Discovery channel i programu "How it's made".Odpowiem okej- ja też to lubie i uważam, za jedne z najlepszych, jednak czasami warto rzucić okiem na to jak próbują sobie radzić "nasi".
Nazwałem to tak, ponieważ to właśnie Wojciech Cejrowski w swój specyficzny sposób pokazuje nam jak żyją inni ludzie na całym świecie.Mało tego, robi to w świetny sposób.Obejrzałem już kilka odcinków tego programu w ramach przypomnienia, które są dostępne całkowicie za darmo na stronie www.tvp.pl.Strona jak to strona.Ramówka,tasiemce,VOD,ale jest też "Boso przez świat".I właśnie w tej zakładce przenosimy się w coś totalnie innego.Zawsze, gdy oglądamy nasz ulubiony serial " ten zachodni" bądź ten polski, nie możemy doczekać się kolejnego odcinka.Tak też jest właśnie z programem Cejrowskiego, bo wnosi on w nasze życie coś nowego i to pokazanego w inny,frapujący sposób.Przenosimy się w odległe tereny, dzicz,kraje amazonki,Afryki,Ameryki południowej, zawsze tam, gdzie warto jest coś nakręcić, zawsze tam gdzie warto pokazać jest, jak radzą sobie ludzie totalnie różniący się od nas kulturą,zwyczajami,stylem życia.Zawsze przy nich jest kamera i facet bez butów w kolorowej, można by powiedzieć egzotycznej koszuli i lekkiej łysince.Jednak pod tą łysinką kryje się niesamowita wiedza,oraz pasja, jaką obdarza nas podczas kręcenia każdego materiału z odległych zakątków ziemi.I właśnie takich ludzi powinniśmy cenić.Ludzi którzy robią coś z pasją i chcą przekazać coś innym.
Oglądając "Boso przez świat" jest dokładnie tak jak z większością seriali których nie możemy się doczekać w przyszłym tygodniu o tej samej porze.Tutaj na 25 min seans odpływasz poszukując złota,oglądając koczowniczy tryb życia mieszkańców amazonki,jesteś świadkiem połowów ryb za pomocą trujących roślin, oraz rejsów statkiem "dla zuchwałych".Uważam to za świetną odskocznie od życia codziennego i jak najbardziej polecam ten program każdemu, kto uwielbia podróżować i poznawać nowe ciekawe miejsca, ludzi, kulturę i zwyczaje.Mam nadzieję,że pan Cejrowski będzie kręcił wraz ze swoim kamerzystą program jeszcze długo długo po tym jak z jego głowy spadną wszystkie siwe włosy, ponieważ jest co oglądać, jest co przedstawiać i jest co odkrywać.Dodatkowo możemy zaspokoić swój głód wieloma pozycjami w formie książki z jego ciekawych wypraw.Właśnie czekam w kolejce i czekam na smsa, aż zwolni się jedna z książek Wojciecha Cejrowskiego w mojej bibliotece śląskiej.Zapewne będzie równie interesująca jak jego program.W końcu jest o tym co interesuje mnie najbardziej.
Pozdrawiam Młody :)
Zaraz znajdą się zwolennicy Beara Gryllsa,national geographic,Discovery channel i programu "How it's made".Odpowiem okej- ja też to lubie i uważam, za jedne z najlepszych, jednak czasami warto rzucić okiem na to jak próbują sobie radzić "nasi".
Nazwałem to tak, ponieważ to właśnie Wojciech Cejrowski w swój specyficzny sposób pokazuje nam jak żyją inni ludzie na całym świecie.Mało tego, robi to w świetny sposób.Obejrzałem już kilka odcinków tego programu w ramach przypomnienia, które są dostępne całkowicie za darmo na stronie www.tvp.pl.Strona jak to strona.Ramówka,tasiemce,VOD,ale jest też "Boso przez świat".I właśnie w tej zakładce przenosimy się w coś totalnie innego.Zawsze, gdy oglądamy nasz ulubiony serial " ten zachodni" bądź ten polski, nie możemy doczekać się kolejnego odcinka.Tak też jest właśnie z programem Cejrowskiego, bo wnosi on w nasze życie coś nowego i to pokazanego w inny,frapujący sposób.Przenosimy się w odległe tereny, dzicz,kraje amazonki,Afryki,Ameryki południowej, zawsze tam, gdzie warto jest coś nakręcić, zawsze tam gdzie warto pokazać jest, jak radzą sobie ludzie totalnie różniący się od nas kulturą,zwyczajami,stylem życia.Zawsze przy nich jest kamera i facet bez butów w kolorowej, można by powiedzieć egzotycznej koszuli i lekkiej łysince.Jednak pod tą łysinką kryje się niesamowita wiedza,oraz pasja, jaką obdarza nas podczas kręcenia każdego materiału z odległych zakątków ziemi.I właśnie takich ludzi powinniśmy cenić.Ludzi którzy robią coś z pasją i chcą przekazać coś innym.
Oglądając "Boso przez świat" jest dokładnie tak jak z większością seriali których nie możemy się doczekać w przyszłym tygodniu o tej samej porze.Tutaj na 25 min seans odpływasz poszukując złota,oglądając koczowniczy tryb życia mieszkańców amazonki,jesteś świadkiem połowów ryb za pomocą trujących roślin, oraz rejsów statkiem "dla zuchwałych".Uważam to za świetną odskocznie od życia codziennego i jak najbardziej polecam ten program każdemu, kto uwielbia podróżować i poznawać nowe ciekawe miejsca, ludzi, kulturę i zwyczaje.Mam nadzieję,że pan Cejrowski będzie kręcił wraz ze swoim kamerzystą program jeszcze długo długo po tym jak z jego głowy spadną wszystkie siwe włosy, ponieważ jest co oglądać, jest co przedstawiać i jest co odkrywać.Dodatkowo możemy zaspokoić swój głód wieloma pozycjami w formie książki z jego ciekawych wypraw.Właśnie czekam w kolejce i czekam na smsa, aż zwolni się jedna z książek Wojciecha Cejrowskiego w mojej bibliotece śląskiej.Zapewne będzie równie interesująca jak jego program.W końcu jest o tym co interesuje mnie najbardziej.
Pozdrawiam Młody :)
niedziela, 24 kwietnia 2011
www.Dood.pl
Dziś chciałbym napisać o nowej współpracy jaką udało mi się nawiązać z portalem dood.pl,dzięki któremu będę miał możliwość odbycia kolejnych praktyk, jak i zdobyć jakże cenne doświadczenie.
Z racji tego,iż każdy student zobowiązany jest odbyć praktyki studenckie, tym razem pokusiłem się o pisanie dla portalu,w którym będę zamieszczał większość swoich felietonów, oraz recenzji.Podejrzewam,że więcej materiałów mojego autorstwa będzie publikowanych właśnie na tej stronie, jednak nie zamierzam rezygnować z warsztatu blogowego i mam nadzieję,że również tutaj znajdziecie informacje jakimi będę się chciał podzielić odnośnie nowego zajęcia.
Dood.pl jest stroną internetową,która powstała przy współpracy ambitnych i chętnych osobowości jak:Łukasz Kidziński,Paweł Bedyński (student V roku informatyki na Uniwersytecie Warszawskim),Agata Ruszczyk-Studentka II roku Studiów Menadżerskich na UW,a także wiele innych ciekawych osób które chcą rozwijać swoje pasje,a pracę nad portalem wykonują z jak największą przyjemnością i zaangażowaniem.
Wielka baza danych,ciekawe oferty dla studentów,promocje,zapowiedzi imprez kulturalnych,to jedne z wielu informacji jakich możecie się doszukać szperając na dood.Jest to jedyny w swoim rodzaju portal społecznościowo-informacyjny,który posłuży ci jako przewodnik po twoim mieście.Jeśli jesteś studentem,który szuka dobrej knajpy z tanim piwem,kwiaciarni,cukierni oraz sklepu z produktami azjatyckimi-zapraszam cię właśnie na tą stronę.
Zachęcam każdego do współpracy z dood.pl.Wszelkie informacje dotyczące aplikacji o praktyki znajdziecie na stronie.Mam nadzieję,że mój wysiłek nie pójdzie na marne i ukaże się kilka tekstów,które was zainteresują.
Pozdrawiam - Młody :)
Z racji tego,iż każdy student zobowiązany jest odbyć praktyki studenckie, tym razem pokusiłem się o pisanie dla portalu,w którym będę zamieszczał większość swoich felietonów, oraz recenzji.Podejrzewam,że więcej materiałów mojego autorstwa będzie publikowanych właśnie na tej stronie, jednak nie zamierzam rezygnować z warsztatu blogowego i mam nadzieję,że również tutaj znajdziecie informacje jakimi będę się chciał podzielić odnośnie nowego zajęcia.
Dood.pl jest stroną internetową,która powstała przy współpracy ambitnych i chętnych osobowości jak:Łukasz Kidziński,Paweł Bedyński (student V roku informatyki na Uniwersytecie Warszawskim),Agata Ruszczyk-Studentka II roku Studiów Menadżerskich na UW,a także wiele innych ciekawych osób które chcą rozwijać swoje pasje,a pracę nad portalem wykonują z jak największą przyjemnością i zaangażowaniem.
Wielka baza danych,ciekawe oferty dla studentów,promocje,zapowiedzi imprez kulturalnych,to jedne z wielu informacji jakich możecie się doszukać szperając na dood.Jest to jedyny w swoim rodzaju portal społecznościowo-informacyjny,który posłuży ci jako przewodnik po twoim mieście.Jeśli jesteś studentem,który szuka dobrej knajpy z tanim piwem,kwiaciarni,cukierni oraz sklepu z produktami azjatyckimi-zapraszam cię właśnie na tą stronę.
Zachęcam każdego do współpracy z dood.pl.Wszelkie informacje dotyczące aplikacji o praktyki znajdziecie na stronie.Mam nadzieję,że mój wysiłek nie pójdzie na marne i ukaże się kilka tekstów,które was zainteresują.
Pozdrawiam - Młody :)
sobota, 16 kwietnia 2011
The Tourist. (2010)
Nigdy nie przepadałem za jedzeniem ślimaków i żab,a Francja kojarzy mi się głównie z marką Renault,oraz moim przyjacielem Piotrem,który wkurza mnie ciągle mówiąc coś do mnie po francusku.Nie uważam jednak,że nie ma nic pociągającego w Paryżu.Wenecja na pierwszy rzut oka to miejsce dla zakochanych,wspaniała architektura,gondole i dużo zabytków.A gdyby tak dorzucić do tego dwójkę ciekawych,otoczonych sławą aktorów,którzy uświetniliby film odgrywając główne role ludzi przypadkiem spotykających się w metrze ?
Właśnie na taki pomysł wpadł Florian Henckel von Donnersmarck tworząc "Turystę" i obsadzając w nim dwójkę ciekawych postaci :Johnnego Deppa i Angelinę Jolie.Myślę,że nie trzeba przedstawiać tych aktorów,ponieważ wszystkim są dobrze znani.
Należy jednak wspomnieć o tym co tak na prawdę czyni ten film godnym obejrzenia.Angelina Jolie plus urok Wenecji ratuje wszystko czego tylko w tym filmie zabrakło.Bez tych dwóch czynników prawdopodobnie usnęlibyśmy po dwudziestu minutach seansu.Nie wątpię również w świetną grę aktorską Deppa,jednak uważam,że to właśnie ta urokliwa panienka,która została przedstawiona jako agentka interpolu czyni ten film w miarę znośnym.Fabuła również pozostawia wiele do życzenia - mowa tutaj o tajemniczym spotkaniu w Wenecji, oraz zamiarze ujęcia bardzo znanego przestępcy.Mam wrażenie,że ten film powstał tylko i wyłącznie dla kasy i tego aby dwójka aktorów mogła się pokazać w kolejnej odsłonie.Tak na prawdę fabułę mogliśmy zobaczyć już w niejednej produkcji tego typu."Turystę" ratują jedynie niesamowite zdjęcia oraz gra aktorska głównych bohaterów.Piękni,seksowni,z klasą i magnesem na widza.Moim zdaniem reżyser nie mógł zdecydować się na to,czy chce nagrać romansidło,film sensacyjny,czy też film pełen akcji.Zapewne w przerwie na podjęcie decyzji wyszedł walnąć sobie kilka "maluchów" bo oglądając film jesteśmy świadkami romantycznego pocałunku w jednym z najdroższych hoteli Wenecji,Johnnego Deppa z jego specyficznym bieganiem po włoskich dachówkach,oraz szokujące strzały snajperów oraz pościgi policyjne i śledztwa.Mission Impossible?Sami oceńcie.Nie mogę również zapomnieć o niesamowitej imitacji Brytyjskiego akcentu jakim może pochwalić się: no tak-Angelina Jolie,po raz kolejny dodaje coś ciekawego,co sprawia,że film jest w miarę interesujący.
Jeśli chcecie zachwycić nim swoich znajomych polecam obejrzenie czegoś z naprawdę ciekawie zapowiadającą się fabułą.Jednak jeśli jesteś fanem intrygujących oczu i ciekawie kształtnych ust pani Jolie oraz gęstego i wystylizowanego wąsika pana Deppa możecie śmiało porwać się z motyką na słońce i spędzić 103 minuty oglądając waszych ulubionych aktorów w ciekawych strojach i bardzo ciekawych miejscach-nie liczcie jednak na dobrą fabułę i podniesiony rytm serca,ponieważ tak nie będzie.
Pozdrawiam Młody :)
Właśnie na taki pomysł wpadł Florian Henckel von Donnersmarck tworząc "Turystę" i obsadzając w nim dwójkę ciekawych postaci :Johnnego Deppa i Angelinę Jolie.Myślę,że nie trzeba przedstawiać tych aktorów,ponieważ wszystkim są dobrze znani.
Należy jednak wspomnieć o tym co tak na prawdę czyni ten film godnym obejrzenia.Angelina Jolie plus urok Wenecji ratuje wszystko czego tylko w tym filmie zabrakło.Bez tych dwóch czynników prawdopodobnie usnęlibyśmy po dwudziestu minutach seansu.Nie wątpię również w świetną grę aktorską Deppa,jednak uważam,że to właśnie ta urokliwa panienka,która została przedstawiona jako agentka interpolu czyni ten film w miarę znośnym.Fabuła również pozostawia wiele do życzenia - mowa tutaj o tajemniczym spotkaniu w Wenecji, oraz zamiarze ujęcia bardzo znanego przestępcy.Mam wrażenie,że ten film powstał tylko i wyłącznie dla kasy i tego aby dwójka aktorów mogła się pokazać w kolejnej odsłonie.Tak na prawdę fabułę mogliśmy zobaczyć już w niejednej produkcji tego typu."Turystę" ratują jedynie niesamowite zdjęcia oraz gra aktorska głównych bohaterów.Piękni,seksowni,z klasą i magnesem na widza.Moim zdaniem reżyser nie mógł zdecydować się na to,czy chce nagrać romansidło,film sensacyjny,czy też film pełen akcji.Zapewne w przerwie na podjęcie decyzji wyszedł walnąć sobie kilka "maluchów" bo oglądając film jesteśmy świadkami romantycznego pocałunku w jednym z najdroższych hoteli Wenecji,Johnnego Deppa z jego specyficznym bieganiem po włoskich dachówkach,oraz szokujące strzały snajperów oraz pościgi policyjne i śledztwa.Mission Impossible?Sami oceńcie.Nie mogę również zapomnieć o niesamowitej imitacji Brytyjskiego akcentu jakim może pochwalić się: no tak-Angelina Jolie,po raz kolejny dodaje coś ciekawego,co sprawia,że film jest w miarę interesujący.
Jeśli chcecie zachwycić nim swoich znajomych polecam obejrzenie czegoś z naprawdę ciekawie zapowiadającą się fabułą.Jednak jeśli jesteś fanem intrygujących oczu i ciekawie kształtnych ust pani Jolie oraz gęstego i wystylizowanego wąsika pana Deppa możecie śmiało porwać się z motyką na słońce i spędzić 103 minuty oglądając waszych ulubionych aktorów w ciekawych strojach i bardzo ciekawych miejscach-nie liczcie jednak na dobrą fabułę i podniesiony rytm serca,ponieważ tak nie będzie.
Pozdrawiam Młody :)
poniedziałek, 4 kwietnia 2011
Hard days night - film.
Przyszedł i czas na to, by w wolnej chwili pobrać tę o to produkcję.Już od dłuższego czasu chciałem obejrzeć ten film z racji tego,iż natknąłem się na niego zupełnie przypadkowo odwiedzając ulubione filmy na youtube.com.Pierwsze wrażenie?Nie potrafię tego opisać, więc powiem po prostu: ŁAŁ.
Głównie dlatego,iż przez cały seans nie przerwałem oglądania ani na chwilę i totalnie wyłączyłem wszystko co mogłoby mnie tylko rozpraszać.Nie będę dziś robił spisu pt " kiedy został wydany , jakie przyniósł zyski i ilu miał fanów" bo to już zwyczajnie robi się oklepane.Faktem natomiast jest to, iż przyszedł na świat 6 lipca 1964 roku jako soundtrack do nagranej płyty o tej samej nazwie.I właśnie do tego chciałbym się najbardziej odnieść.
Z oglądaniem filmu połączonego z wydaniem płyty-soundtrackiem jest jak z czytaniem książki w pierwszej kolejności,a następnie oglądaniem ekranizowanej wersji tego co wcześniej wyobraźnia utworzyła w naszej głowie.Czasem jesteśmy zawiedzeni i efekty oglądania czegoś co zostało przedstawione w inny sposób niż nasza wyobraźnia bywają różne.Oglądając ten film już od pierwszych 5 minut poznajemy po kolei całą czwórkę The Beatles oraz śmiesznego dziadka Paula,który jak się okazuje jest tzw "schludnym dziadkiem" jak dla mnie wyglądającym na syna szatana.Film również rozpoczyna się utworem Hard days night i symboliczną ucieczką przed tłumem fanek.Dalej dowiedzieć możemy się o tym dokąd zmierzają Beatlesi w pociągu.Cała produkcja opiera się jakby na jednym dniu z życia Beatlesów oraz kilku ciekawych epizodach z przygotowań do koncertów.W bardzo ciekawy sposób zostaje również przedstawiona postać Johna Lennona ,który nie lubi managera zespołu i nazywa go po prostu świnią.Nie sama fabuła,ciekawe historie i zachowania Beatlesów czynią tę produkcję bardzo dobrą.Nie mogę również dokonać obiektywnej oceny,ponieważ sam uwielbiam The Beatles.Mogę jednak śmiało powiedzieć,że ten film spełnia wszelkie oczekiwania wiernego fana tego zespołu.
Po wcześniejszym przesłuchaniu płyty możemy bardzo wkręcić się w klimat filmu ,ponieważ jest on od początku do końca przeplatany utworami z albumu Hard days night,co rewelacyjnie tworzy jedną spójną całość i sprawia,że oglądamy go z uwagą i po prostu się nie nudzi.
Przyczepić można by się jedynie do lekkiego wyidealizowania kariery Beatlesów zawartej w tej produkcji.Z taką opinią dosyć często możemy się spotkać wśród ludzi,którzy oceniają ten film pod względem estetyki i wyznaczonych standardów czy też reguł z jakimi należy nagrywać.W tym wypadku mamy do czynienia z komedią i moim zdaniem bardzo dobrą.Kończąc tekst : FANKI,KONCERTOWANIE-HARD DAYS NIGHT-DOBRE OGLĄDANIE : d
Pozdrawiam -Młody :)
Głównie dlatego,iż przez cały seans nie przerwałem oglądania ani na chwilę i totalnie wyłączyłem wszystko co mogłoby mnie tylko rozpraszać.Nie będę dziś robił spisu pt " kiedy został wydany , jakie przyniósł zyski i ilu miał fanów" bo to już zwyczajnie robi się oklepane.Faktem natomiast jest to, iż przyszedł na świat 6 lipca 1964 roku jako soundtrack do nagranej płyty o tej samej nazwie.I właśnie do tego chciałbym się najbardziej odnieść.
Z oglądaniem filmu połączonego z wydaniem płyty-soundtrackiem jest jak z czytaniem książki w pierwszej kolejności,a następnie oglądaniem ekranizowanej wersji tego co wcześniej wyobraźnia utworzyła w naszej głowie.Czasem jesteśmy zawiedzeni i efekty oglądania czegoś co zostało przedstawione w inny sposób niż nasza wyobraźnia bywają różne.Oglądając ten film już od pierwszych 5 minut poznajemy po kolei całą czwórkę The Beatles oraz śmiesznego dziadka Paula,który jak się okazuje jest tzw "schludnym dziadkiem" jak dla mnie wyglądającym na syna szatana.Film również rozpoczyna się utworem Hard days night i symboliczną ucieczką przed tłumem fanek.Dalej dowiedzieć możemy się o tym dokąd zmierzają Beatlesi w pociągu.Cała produkcja opiera się jakby na jednym dniu z życia Beatlesów oraz kilku ciekawych epizodach z przygotowań do koncertów.W bardzo ciekawy sposób zostaje również przedstawiona postać Johna Lennona ,który nie lubi managera zespołu i nazywa go po prostu świnią.Nie sama fabuła,ciekawe historie i zachowania Beatlesów czynią tę produkcję bardzo dobrą.Nie mogę również dokonać obiektywnej oceny,ponieważ sam uwielbiam The Beatles.Mogę jednak śmiało powiedzieć,że ten film spełnia wszelkie oczekiwania wiernego fana tego zespołu.
Po wcześniejszym przesłuchaniu płyty możemy bardzo wkręcić się w klimat filmu ,ponieważ jest on od początku do końca przeplatany utworami z albumu Hard days night,co rewelacyjnie tworzy jedną spójną całość i sprawia,że oglądamy go z uwagą i po prostu się nie nudzi.
Przyczepić można by się jedynie do lekkiego wyidealizowania kariery Beatlesów zawartej w tej produkcji.Z taką opinią dosyć często możemy się spotkać wśród ludzi,którzy oceniają ten film pod względem estetyki i wyznaczonych standardów czy też reguł z jakimi należy nagrywać.W tym wypadku mamy do czynienia z komedią i moim zdaniem bardzo dobrą.Kończąc tekst : FANKI,KONCERTOWANIE-HARD DAYS NIGHT-DOBRE OGLĄDANIE : d
Pozdrawiam -Młody :)
poniedziałek, 14 marca 2011
Dogrywka - czyli analiza utworów Beatlesów.
Utwory Beatlesów były analizowane przez setki ludzi.Chyba żaden zespół,nigdy nie doczekał się tak wielu różnych i dogłębnych analiz swoich utworów.Sami Beatlesi często przyznawali się,że wiele napisanych przez nich utworów było napisanych tak na prawdę spontanicznie,a więc niektóre z nich nie posiadają żadnego ukrytego znaczenia-jednym słowem nie są do końca sensowne.Z racji tego,iż prezentacja poszła nam na poziomie dostatecznym zostaliśmy poproszeni o poszerzenie naszej wiedzy z zakresu Beatlmani i postanowiliśmy wraz z Atanazym pokusić się o analizę ich utworów.Wydaje mi się,że może być przy tym dużo zabawy,ponieważ tak na prawdę każdy z nas może odczytać tekst na swój sposób i dla wielu ludzi słowa "strawberry fields forever" już zawsze będą oznaczały truskawkowe pola - co oczywiście jest totalną brednią i wymysłem ludzi,którzy nie mają o tym zielonego pojęcia i tłumaczą tekst jak translator angielsko-polski.No,ale "dobrze więc" zabierzmy się do roboty.Po krótkim wstępie czas jak zwykle przejść do sedna sprawy.
The Beatles - analiza utworów
Album Hard day's night - utwór "If I fell"
If I fell in love with you
Would you promise to be true
And help me understand
'cause I've been in love before
And I found that love was more
Than just holding hands
If I give my heart to you
I must be sure
From the very start
That you would love me more than her
If I trust in you, oh please
Don't run and hide
If I love you too, oh please
Don't hurt my pride like her
'cause I couldn't stand the pain
And I would be sad if our new love was in vain
So I hope you see that I
Would love to love you
And that she will cry
When she learns we are two
cause I couldn't stand the pain
and I would be sad if our new love was in vain
so I hope you see that I
would love to love you
and that she will cry when she learns we are two.
A Hard Day's Night - trzeci album muzyczny zespołu The Beatles, wydany w 1964 roku jako soundtrack do ich pierwszego filmu o tej samej nazwie (→Noc po ciężkim dniu).
Pierwszym z wybranych przeze mnie utworów jest to utwór adresowany do kobiet, napisany jak większość piosenek przez duet Lennon/McCartney.Jednak z wielu stron możemy przeczytać
różne informacje na ten temat.Piosenka "If i fell" moim zdaniem opowiada jakby o rozmowie autora z odbiorcą w tym przypadku dziewczyną, w której to tłumaczy on ,że został bardzo zraniony
dawniej przez kobietę i nie chce popełnić tego samego błędu.Świadczy o tym pierwsza zwrotka Jeślibym się w tobie zakochał,
Czy przyrzekniesz, że będziesz mi wierna?
I pomożesz mi zrozumieć.
Bo byłem zakochany wcześniej,
I odkryłem, że miłość to coś więcej,
Niż tylko trzymanie się za ręce.
Autor wspomina także o zaufaniu miłości oraz bólu jakiego nie mógłby znieść gdyby nowa miłość miała pójść na próżno.
Dosyć dużym zaskoczeniem może być końcówka utworu w której zostaje wspomniana była dziewczyna.Jest tutaj okazany według mnie szacunek dla niej, o czym świadczą słowa :Pokochałbym miłość do ciebie,ale ona będzie płakać
gdy dowie się,że jesteśmy razem- Gdybym się zakochał.
The betales -" she loves you"
She loves you, yeah, yeah, yeah
She loves you, yeah, yeah, yeah
She loves you, yeah, yeah, yeah, yeah
You think you lost your love,
When I saw her yesterday.
It's you she's thinking of
And she told me what to say.
She says she loves you
And you know that can't be bad.
Yes, she loves you
And you know you should be glad. Ooh!
She said you hurt her so
She almost lost her mind.
She said to let you know
You're not the hurting kind.
She says she loves you
And you know that can't be bad.
Yes, she loves you
And you know you should be glad. Ooh!
She loves you, yeah, yeah, yeah
She loves you, yeah, yeah, yeah
And with a love like that
You know you should be glad.
And now it's up to you,
I think it's only fair,
Pride can hurt you, too,
Apologize to her
Because she loves you
And you know that can't be bad.
Yes, she loves you
And you know you should be glad. Ooh!
She loves you, yeah, yeah, yeah
She loves you, yeah, yeah, yeah
And with a love like that
You know you should be glad.
With a love like that
You know you should be glad.
With a love like that,
You know you sho-o-ould
Be Glad!
Yeah, yeah, yeah.
Yeah, yeah, yeah Ye-ah.
pierwszy singiel nagrany w 1963roku w duecie Lennon/McCartney,który podbił brytyjskie listy przebojów przebywając w niej przez 31 tygodni.
Słowa piosenki są monologiem piosenkarza wygłoszonym do nieokreślonego rozmówcy.Piosenkarz informuje tutaj odbiorcę, mężczyznę o uczuciach
dziewczyny , w które on nie wierzy świadczą o tym słowa : "Myślisz, że straciłeś miłość
Widziałem ją wczoraj
Myśli o Tobie
I powiedziała mi
Powiedziała, że Cię kocha
I to nie jest złe
Tak, ona Cię kocha
Powinieneś być szczęśliwy".Użycie monologu w drugiej osobie sprawia,iż możemy poczuć ze utwór skierowany jest bezpośrednio do każdego z nas.
Autor wspomina również o tym,że ja czyli odbiorca zraniłem,dziewczynę, ponieważ o tym wspominała,jednak wie,że nie jestem zły.Wszystko zależy od ciebie,
to jedyne co możesz zrobić,powinieneś ją przeprosić.Można odczuć,że w tekście tym zawarte są porady co do tego jak mamy się zachować, co mamy zrobić a samo użycie
slangowego yeah,yeah,yeah pokazuje nam,że Beatlesi to chłopaki z sąsiedztwa, którzy są tacy jak my i nie wyszczególniają się niczym specjalnym.Pokazuje nam to,że
znajdują oni między odbiorcą nić porozumienia i doskonale rozumieją odczucia zranionej dziewczyny, oraz odbiorcy przypadkowego,czyli w tym wypadku nas. :)
Zróżnicowanie tekstów oraz ich specyfika i adresowanie ich do określonych grup społecznych, zranionego chłopaka,nie szczęśliwej dziewczyny,teksty żywcem spisywane z tego co im się przyśniło,oraz pisanie tekstów które poruszały problemy biedy,agresji to jedne z wielu czynników jakie cechowały utwory słynnej czwórki z Liverpoolu i tak na prawdę,aby do końca zrozumieć przekaz i odnaleźć ukryte znaczenie każdej z ich piosenek trzeba być człowiekiem posiadającym niesamowitą wyobraźnię. :)
POZDRAWIAM - MŁODY.
The Beatles - analiza utworów
Album Hard day's night - utwór "If I fell"
If I fell in love with you
Would you promise to be true
And help me understand
'cause I've been in love before
And I found that love was more
Than just holding hands
If I give my heart to you
I must be sure
From the very start
That you would love me more than her
If I trust in you, oh please
Don't run and hide
If I love you too, oh please
Don't hurt my pride like her
'cause I couldn't stand the pain
And I would be sad if our new love was in vain
So I hope you see that I
Would love to love you
And that she will cry
When she learns we are two
cause I couldn't stand the pain
and I would be sad if our new love was in vain
so I hope you see that I
would love to love you
and that she will cry when she learns we are two.
A Hard Day's Night - trzeci album muzyczny zespołu The Beatles, wydany w 1964 roku jako soundtrack do ich pierwszego filmu o tej samej nazwie (→Noc po ciężkim dniu).
Pierwszym z wybranych przeze mnie utworów jest to utwór adresowany do kobiet, napisany jak większość piosenek przez duet Lennon/McCartney.Jednak z wielu stron możemy przeczytać
różne informacje na ten temat.Piosenka "If i fell" moim zdaniem opowiada jakby o rozmowie autora z odbiorcą w tym przypadku dziewczyną, w której to tłumaczy on ,że został bardzo zraniony
dawniej przez kobietę i nie chce popełnić tego samego błędu.Świadczy o tym pierwsza zwrotka Jeślibym się w tobie zakochał,
Czy przyrzekniesz, że będziesz mi wierna?
I pomożesz mi zrozumieć.
Bo byłem zakochany wcześniej,
I odkryłem, że miłość to coś więcej,
Niż tylko trzymanie się za ręce.
Autor wspomina także o zaufaniu miłości oraz bólu jakiego nie mógłby znieść gdyby nowa miłość miała pójść na próżno.
Dosyć dużym zaskoczeniem może być końcówka utworu w której zostaje wspomniana była dziewczyna.Jest tutaj okazany według mnie szacunek dla niej, o czym świadczą słowa :Pokochałbym miłość do ciebie,ale ona będzie płakać
gdy dowie się,że jesteśmy razem- Gdybym się zakochał.
The betales -" she loves you"
She loves you, yeah, yeah, yeah
She loves you, yeah, yeah, yeah
She loves you, yeah, yeah, yeah, yeah
You think you lost your love,
When I saw her yesterday.
It's you she's thinking of
And she told me what to say.
She says she loves you
And you know that can't be bad.
Yes, she loves you
And you know you should be glad. Ooh!
She said you hurt her so
She almost lost her mind.
She said to let you know
You're not the hurting kind.
She says she loves you
And you know that can't be bad.
Yes, she loves you
And you know you should be glad. Ooh!
She loves you, yeah, yeah, yeah
She loves you, yeah, yeah, yeah
And with a love like that
You know you should be glad.
And now it's up to you,
I think it's only fair,
Pride can hurt you, too,
Apologize to her
Because she loves you
And you know that can't be bad.
Yes, she loves you
And you know you should be glad. Ooh!
She loves you, yeah, yeah, yeah
She loves you, yeah, yeah, yeah
And with a love like that
You know you should be glad.
With a love like that
You know you should be glad.
With a love like that,
You know you sho-o-ould
Be Glad!
Yeah, yeah, yeah.
Yeah, yeah, yeah Ye-ah.
pierwszy singiel nagrany w 1963roku w duecie Lennon/McCartney,który podbił brytyjskie listy przebojów przebywając w niej przez 31 tygodni.
Słowa piosenki są monologiem piosenkarza wygłoszonym do nieokreślonego rozmówcy.Piosenkarz informuje tutaj odbiorcę, mężczyznę o uczuciach
dziewczyny , w które on nie wierzy świadczą o tym słowa : "Myślisz, że straciłeś miłość
Widziałem ją wczoraj
Myśli o Tobie
I powiedziała mi
Powiedziała, że Cię kocha
I to nie jest złe
Tak, ona Cię kocha
Powinieneś być szczęśliwy".Użycie monologu w drugiej osobie sprawia,iż możemy poczuć ze utwór skierowany jest bezpośrednio do każdego z nas.
Autor wspomina również o tym,że ja czyli odbiorca zraniłem,dziewczynę, ponieważ o tym wspominała,jednak wie,że nie jestem zły.Wszystko zależy od ciebie,
to jedyne co możesz zrobić,powinieneś ją przeprosić.Można odczuć,że w tekście tym zawarte są porady co do tego jak mamy się zachować, co mamy zrobić a samo użycie
slangowego yeah,yeah,yeah pokazuje nam,że Beatlesi to chłopaki z sąsiedztwa, którzy są tacy jak my i nie wyszczególniają się niczym specjalnym.Pokazuje nam to,że
znajdują oni między odbiorcą nić porozumienia i doskonale rozumieją odczucia zranionej dziewczyny, oraz odbiorcy przypadkowego,czyli w tym wypadku nas. :)
Zróżnicowanie tekstów oraz ich specyfika i adresowanie ich do określonych grup społecznych, zranionego chłopaka,nie szczęśliwej dziewczyny,teksty żywcem spisywane z tego co im się przyśniło,oraz pisanie tekstów które poruszały problemy biedy,agresji to jedne z wielu czynników jakie cechowały utwory słynnej czwórki z Liverpoolu i tak na prawdę,aby do końca zrozumieć przekaz i odnaleźć ukryte znaczenie każdej z ich piosenek trzeba być człowiekiem posiadającym niesamowitą wyobraźnię. :)
POZDRAWIAM - MŁODY.
wtorek, 8 marca 2011
The Beatles album Rubber Soul 1965r.
Tak jak ostatnio po dosyć długiej przerwie,przyszedł czas na Rubber Soul.Dziś przyszedł ten dzień,w którym przyszło mi ocenić kolejny album zespołu The Beatles.Jest to też wyjątkowy dzień,ponieważ jest on dniem poprzedzającym jutrzejszą prezentację,którą przygotowujemy wraz z moim kolegą Atanazym na "Współczesne teorie kultury".Tym razem zajmować się będziemy zjawiskiem Beatlemani.Ale o tym potem.Przejdźmy zatem do sedna sprawy.
Płytę "Rubber Soul" Beatlesi wydali w zaledwie 4 tygodnie,aby zdążyć przed gwiazdką.Był to 3 grudnia 1965r.Wydana została w dwóch wersjach: Amerykańskiej i Brytyjskiej.Z tej pierwszej wyrzucono niektóre utwory.Również jak i poprzednie płyty odniosła wielki sukces na rynku komercyjnym,głównie w Wielkiej Brytanii.
Przesłuchując ten album pierwszy raz i patrząc na jego specyfikę pod kątem całej twórzczości Beatlesów mogę śmiało stwierdzić,że gdybyście przesłuchali ich pierwszy wydany album,a zaraz później "Rubber soul" śmiało moglibyście stwierdzić,że obydwie płyty nagrały dwa różne zespoły.Ich progress i zmiana stylów oraz liczne metamorfozy jakie przechodzili sprawiły,że byli niesamowicie specyficznym zespołem.
Pierwsze kilka przesłuchanych utworów, jak w większości ich albumów prezentuje jakby lekką zmianę stylu,jednak później doszukać się możemy hitu,który sprowadza nas na ziemię i którego prawdopodobnie słuchaliśmy w latach młodości lub też po prostu w radiu.Wesoła,pobudzająca, bardzo rytmiczna,zdecydowanie na poprawę humoru.Każda z płyt jest jednak inna mimo,iż odnaleźć możemy ich specyficzny styl,którego nie dało się podrobić.Za pewne każdy z nas znajdzie na niej swój ulubiony utwór,jednak jednym z bardziej rozpoznawalnych według mnie jest "Nowhere Man".
Jutrzejsza prezentacja,którą będziemy się starać dobrze przedstawić wraz z Atanazym przedstawiać będzie zjawisko Beatlemani,czyli zjawisko niesamowitej popularności i szaleństwa fanów na punkcie The Beatles.Przedstawiamy w niej krótką historię dotyczącą ich twórczości, kilka opisów z tras koncertowych oraz pierwszy koncert w Stanach Zjednoczonych.Zainteresowanych zapraszam na zajęcia.
Pozdrawiam,MŁODY :)
Płytę "Rubber Soul" Beatlesi wydali w zaledwie 4 tygodnie,aby zdążyć przed gwiazdką.Był to 3 grudnia 1965r.Wydana została w dwóch wersjach: Amerykańskiej i Brytyjskiej.Z tej pierwszej wyrzucono niektóre utwory.Również jak i poprzednie płyty odniosła wielki sukces na rynku komercyjnym,głównie w Wielkiej Brytanii.
Przesłuchując ten album pierwszy raz i patrząc na jego specyfikę pod kątem całej twórzczości Beatlesów mogę śmiało stwierdzić,że gdybyście przesłuchali ich pierwszy wydany album,a zaraz później "Rubber soul" śmiało moglibyście stwierdzić,że obydwie płyty nagrały dwa różne zespoły.Ich progress i zmiana stylów oraz liczne metamorfozy jakie przechodzili sprawiły,że byli niesamowicie specyficznym zespołem.
Pierwsze kilka przesłuchanych utworów, jak w większości ich albumów prezentuje jakby lekką zmianę stylu,jednak później doszukać się możemy hitu,który sprowadza nas na ziemię i którego prawdopodobnie słuchaliśmy w latach młodości lub też po prostu w radiu.Wesoła,pobudzająca, bardzo rytmiczna,zdecydowanie na poprawę humoru.Każda z płyt jest jednak inna mimo,iż odnaleźć możemy ich specyficzny styl,którego nie dało się podrobić.Za pewne każdy z nas znajdzie na niej swój ulubiony utwór,jednak jednym z bardziej rozpoznawalnych według mnie jest "Nowhere Man".
Jutrzejsza prezentacja,którą będziemy się starać dobrze przedstawić wraz z Atanazym przedstawiać będzie zjawisko Beatlemani,czyli zjawisko niesamowitej popularności i szaleństwa fanów na punkcie The Beatles.Przedstawiamy w niej krótką historię dotyczącą ich twórczości, kilka opisów z tras koncertowych oraz pierwszy koncert w Stanach Zjednoczonych.Zainteresowanych zapraszam na zajęcia.
Pozdrawiam,MŁODY :)
środa, 23 lutego 2011
Pan życia i śmierci.
Istnieją różne przepisy prawne dotyczące posiadania broni.Liczba osób posiadających ją rośnie szybciej niż wzrost populacji na całej naszej planecie.Niezależnie od wszelkich kryzysów ekonomicznych,handlarze bronią wciąż ubijają na tym złoty interes.W stanach zjednoczonych, obywatel ma prawo użycia broni palnej w przypadku poczucia zagrożenia,lub też w przypadku wtargnięcia na teren jego prywatnej posesji-oczywiście są to prawa obowiązujące w różnych stanach.W Polsce 89% społeczeństwa jest przeciwne wprowadzeniu zezwolenia na użycie broni palnej przez przeciętnego "Józefa" który poczuł,że jego życiu zagraża niebezpieczeństwo.Na całym świecie są ludzie,którzy są za wprowadzeniem przepisów zezwalających im na użycie broni palnej,oraz tych którzy uważają to za kompletny idiotyzm.Bardziej interesujący jest fakt,iż broń można teraz zdobyć za niewielkie pieniądze,nielegalnie i chodzić z nią bezkarnie po ulicy.
Nicolas Cage ( przez wielu uważany za człowieka grającego jedną miną)wciela się tym razem w postać Yuri'ego Orlov'a- Ukraińskiego emigranta,który wciela się w postać handlarza bronią.Z pochodzenia żyd, emigruje wraz swoją rodziną do stanów zjednoczonych do "Ziemi obiecanej" w nadziei na lepsze życie.
Jedna broń przypada na 12 ludzi na planecie. Pytanie tylko... Jak uzbroić pozostałych 11?To właśnie tym zajmuje się Cage w filmie "Lord of war" - nielegalnym handlem bronią w okresie zimnej wojny.Do swojego interesu postanawia wciągnąć swojego brata Vitaly'ego Orlov'a który w filmie gra rolę popaprańca i kiepskiego kucharza.Oczywiście nie możemy też zapomnieć o pani Bridget Moynahan, która jest chodzącym ideałem dla Yurie'go.Jak dla mnie na tym kończy się dobra obsada aktorska jeśli chodzi o ten film.Oczywiście historia kręci się cały czas wokół głównego bohatera, jednak to właśnie ta trójka zasługuje na to by tutaj o nich wspomnieć.
Przejdźmy jednak do konkretów.Nie chodzi tutaj o kupno nielegalnego pistoletu, czy nawet kałasznikowa, ale o biznes prowadzony na wielką skalę. Nielegalny handel bronią, zaopatrywanie w sprzęt wojskowy krajów prowadzących wojny, czy organizacji przestępczych kontrolujących na przykład produkcję diamentów w Afryce to interes wcale nie mniej dochodowy od handlu narkotykami czy młodymi kobietami. Pistolety maszynowe, czołgi, armaty, to ciągle towary bardzo poszukiwane. Rozmaici ludzie, których lepiej nie spotykać na swojej drodze gotowi są za dostawy sprzętu wojskowego zapłacić praktycznie każde pieniądze.Yurie doskonali się w tym fachu już od początku wypracowując sobie odpowiednią pozycję wśród całej śmietanki zajmującej się sprzedażą broni.Potrafi sprzedać dosłownie wszystko i każdemu wychodząc na tym z zyskiem.Jedyną przeszkodą na jego brudnej,lecz jakże opłacalnej karierze jest Jack Valentine,to człowiek,który już od początku sprawia,iż na czole Yurie'go Orlov'a pojawia się kropla potu spowodowana ciągłym podrabianiem papierów związanych z transportem broni.Film ten doskonale oddaje klimat panujących wówczas warunków.Zostało w nim chyba zawarte wszystko czego powinniśmy się spodziewać.Jak zwykle możemy sobie sprawdzić jego recenzję oraz punktację na Filmweb,jednak jest on skierowany głównie do osób,które zainteresuje jego ciekawa fabuła.
Warto jednak wspomnieć o tym,iż został on oparty na biografii międzynarodowego handlarza bronią Wiktora Buta.
Człowiek o wielu twarzach,tożsamościach,niesamowite wyrafinowanie,AK-47 jako najpopularniejsza broń,handel,przekręt,fałszerstwo-jeśli lubisz oglądać produkcje,które zawierają w sobie wyżej wymienione cechy to będzie to film, po którym poważnie zastanowisz się nad tym, czy warto posiadać broń.
Nicolas Cage ( przez wielu uważany za człowieka grającego jedną miną)wciela się tym razem w postać Yuri'ego Orlov'a- Ukraińskiego emigranta,który wciela się w postać handlarza bronią.Z pochodzenia żyd, emigruje wraz swoją rodziną do stanów zjednoczonych do "Ziemi obiecanej" w nadziei na lepsze życie.
Jedna broń przypada na 12 ludzi na planecie. Pytanie tylko... Jak uzbroić pozostałych 11?To właśnie tym zajmuje się Cage w filmie "Lord of war" - nielegalnym handlem bronią w okresie zimnej wojny.Do swojego interesu postanawia wciągnąć swojego brata Vitaly'ego Orlov'a który w filmie gra rolę popaprańca i kiepskiego kucharza.Oczywiście nie możemy też zapomnieć o pani Bridget Moynahan, która jest chodzącym ideałem dla Yurie'go.Jak dla mnie na tym kończy się dobra obsada aktorska jeśli chodzi o ten film.Oczywiście historia kręci się cały czas wokół głównego bohatera, jednak to właśnie ta trójka zasługuje na to by tutaj o nich wspomnieć.
Przejdźmy jednak do konkretów.Nie chodzi tutaj o kupno nielegalnego pistoletu, czy nawet kałasznikowa, ale o biznes prowadzony na wielką skalę. Nielegalny handel bronią, zaopatrywanie w sprzęt wojskowy krajów prowadzących wojny, czy organizacji przestępczych kontrolujących na przykład produkcję diamentów w Afryce to interes wcale nie mniej dochodowy od handlu narkotykami czy młodymi kobietami. Pistolety maszynowe, czołgi, armaty, to ciągle towary bardzo poszukiwane. Rozmaici ludzie, których lepiej nie spotykać na swojej drodze gotowi są za dostawy sprzętu wojskowego zapłacić praktycznie każde pieniądze.Yurie doskonali się w tym fachu już od początku wypracowując sobie odpowiednią pozycję wśród całej śmietanki zajmującej się sprzedażą broni.Potrafi sprzedać dosłownie wszystko i każdemu wychodząc na tym z zyskiem.Jedyną przeszkodą na jego brudnej,lecz jakże opłacalnej karierze jest Jack Valentine,to człowiek,który już od początku sprawia,iż na czole Yurie'go Orlov'a pojawia się kropla potu spowodowana ciągłym podrabianiem papierów związanych z transportem broni.Film ten doskonale oddaje klimat panujących wówczas warunków.Zostało w nim chyba zawarte wszystko czego powinniśmy się spodziewać.Jak zwykle możemy sobie sprawdzić jego recenzję oraz punktację na Filmweb,jednak jest on skierowany głównie do osób,które zainteresuje jego ciekawa fabuła.
Warto jednak wspomnieć o tym,iż został on oparty na biografii międzynarodowego handlarza bronią Wiktora Buta.
Człowiek o wielu twarzach,tożsamościach,niesamowite wyrafinowanie,AK-47 jako najpopularniejsza broń,handel,przekręt,fałszerstwo-jeśli lubisz oglądać produkcje,które zawierają w sobie wyżej wymienione cechy to będzie to film, po którym poważnie zastanowisz się nad tym, czy warto posiadać broń.
środa, 16 lutego 2011
John Q.(2002)
Korzystając z wolnego wieczoru zaraz po egzaminie postanowiłem poświęcić swój czas na obejrzenie tego filmu.
To jakie filmy oglądamy często zależy od tego w jakim jesteśmy nastroju, co lubimy i na co mamy obecnie ochotę.Dziś wybrałem go spośród
listy filmów zupełnie nie wiedząc,jaka jest jego recenzja,jak oceniają go ludzie,którzy go obejrzeli.Nikt nie polecił mi tej produkcji.
Postanowiłem sam przekonać się,czy dwie godziny czasu nie zostaną zmarnowane.Często wybieramy filmy, w których grają nasi ulubieni aktorzy,bądź
po prostu oglądamy nowości,które są reklamowane w telewizji czy też internecie.Już po 10 minutach oglądania,dowiadujemy się,że gra w nim Denzel Washington-
amerykański aktor,scenarzysta i producent filmowy.Zdobywca dwóch Nagród Akademii Filmowej oraz trzech złotych globów.
Jeśli właśnie spodobał wam się fakt,iż gra w nim ten aktor-nie oglądajcie tego filmu.Dlaczego ? Dlatego,że o wiele bardziej powinniście zainteresować się fabułą,która powoduje,iż jest on godny polecenia.
Film opowiada historię ubogiego mężczyzny, u którego syna lekarze wykrywają poważną wadę serca. Życie dziecka może uratować tylko natychmiastowa transplantacja, ale za tą nie chce zapłacić firma, w której ojciec miał wykupione ubezpieczenie zdrowotne.
Zdesperowany John Q. postanawia zawalczyć o życie syna łamiąc wszelkie zasady terroryzując jeden z oddziałów szpitala chcąc w ten sposób wymusić na lekarzach przeprowadzenie operacji.Ostatecznie rozważa on zabicie się,chcąc oddać synowi swoje serce,aby ten mógł przeżyć.
Jednak momentami można odczuć,że jego zachowania i brak natychmiastowej reakcji odpowiednich służb sprawia,iż powiewa lekko fantastyką.Tak to już niestety jest, kiedy reżyserzy za wszelką cenę chcą wprowadzić w filmie happy end.Powstaje wiele pytań,dlaczego zakładnicy nie próbowali
się uwolnić, oraz to dlaczego John pozostawia swoją żonę wraz z umierającym synkiem,bez jakiejkolwiek wiadomości o stanie jego zdrowia.Dopiero w połowie filmu odbiera telefon i dowiaduje się o jego stanie.
Pozostaje tutaj jednak poruszony dużo większy problem,niż to,że szanse na przywrócenie życia małemu chłopcu są praktycznie znikome.
Film porusza jeden z najbardziej drażliwych problemów jakie w ostatnich latach nękają Stany Zjednoczone - sprawę opieki społecznej i ubezpieczeń zdrowotnych. Ponad 48 mln mieszkańców tego wielkiego kraju żyje bez ubezpieczenia i w razie poważnych powikłań zdrowotnych pozostawia się ich praktycznie bez szans na przeżycie. Mówi się, że jedną z rzeczy, których za pieniądze się nie kupi jest zdrowie. A jednak bywa inaczej...
Nie ulega wątpliwości, że niesprawiedliwość w biegu o ratowanie życia to bardzo poważny problem i jak rzadko który, na prawdę zasługuje na poruszenie go w kinie.
"John Q" albo was zachwyci i poruszy,albo po prostu rozczaruje.Znawcy kina będą zarzucać mu schematyzm, a wręcz niedorzeczność wynikającą z bardzo hollywoodzkiego sposobu potraktowania tematu. Wrażliwcy będą lać łzy całymi litrami i przeżywać ludzką tragedię. Nie da się wypośrodkować tej oceny. Ale może to właśnie jest główną zaletą filmu.
Polecam każdemu, kto ma ochotę obejrzeć film o na prawdę ciekawej tematyce,ponieważ dla mnie do właśnie takich się zalicza.
Pozdrawiam, MŁODY :)
To jakie filmy oglądamy często zależy od tego w jakim jesteśmy nastroju, co lubimy i na co mamy obecnie ochotę.Dziś wybrałem go spośród
listy filmów zupełnie nie wiedząc,jaka jest jego recenzja,jak oceniają go ludzie,którzy go obejrzeli.Nikt nie polecił mi tej produkcji.
Postanowiłem sam przekonać się,czy dwie godziny czasu nie zostaną zmarnowane.Często wybieramy filmy, w których grają nasi ulubieni aktorzy,bądź
po prostu oglądamy nowości,które są reklamowane w telewizji czy też internecie.Już po 10 minutach oglądania,dowiadujemy się,że gra w nim Denzel Washington-
amerykański aktor,scenarzysta i producent filmowy.Zdobywca dwóch Nagród Akademii Filmowej oraz trzech złotych globów.
Jeśli właśnie spodobał wam się fakt,iż gra w nim ten aktor-nie oglądajcie tego filmu.Dlaczego ? Dlatego,że o wiele bardziej powinniście zainteresować się fabułą,która powoduje,iż jest on godny polecenia.
Film opowiada historię ubogiego mężczyzny, u którego syna lekarze wykrywają poważną wadę serca. Życie dziecka może uratować tylko natychmiastowa transplantacja, ale za tą nie chce zapłacić firma, w której ojciec miał wykupione ubezpieczenie zdrowotne.
Zdesperowany John Q. postanawia zawalczyć o życie syna łamiąc wszelkie zasady terroryzując jeden z oddziałów szpitala chcąc w ten sposób wymusić na lekarzach przeprowadzenie operacji.Ostatecznie rozważa on zabicie się,chcąc oddać synowi swoje serce,aby ten mógł przeżyć.
Jednak momentami można odczuć,że jego zachowania i brak natychmiastowej reakcji odpowiednich służb sprawia,iż powiewa lekko fantastyką.Tak to już niestety jest, kiedy reżyserzy za wszelką cenę chcą wprowadzić w filmie happy end.Powstaje wiele pytań,dlaczego zakładnicy nie próbowali
się uwolnić, oraz to dlaczego John pozostawia swoją żonę wraz z umierającym synkiem,bez jakiejkolwiek wiadomości o stanie jego zdrowia.Dopiero w połowie filmu odbiera telefon i dowiaduje się o jego stanie.
Pozostaje tutaj jednak poruszony dużo większy problem,niż to,że szanse na przywrócenie życia małemu chłopcu są praktycznie znikome.
Film porusza jeden z najbardziej drażliwych problemów jakie w ostatnich latach nękają Stany Zjednoczone - sprawę opieki społecznej i ubezpieczeń zdrowotnych. Ponad 48 mln mieszkańców tego wielkiego kraju żyje bez ubezpieczenia i w razie poważnych powikłań zdrowotnych pozostawia się ich praktycznie bez szans na przeżycie. Mówi się, że jedną z rzeczy, których za pieniądze się nie kupi jest zdrowie. A jednak bywa inaczej...
Nie ulega wątpliwości, że niesprawiedliwość w biegu o ratowanie życia to bardzo poważny problem i jak rzadko który, na prawdę zasługuje na poruszenie go w kinie.
"John Q" albo was zachwyci i poruszy,albo po prostu rozczaruje.Znawcy kina będą zarzucać mu schematyzm, a wręcz niedorzeczność wynikającą z bardzo hollywoodzkiego sposobu potraktowania tematu. Wrażliwcy będą lać łzy całymi litrami i przeżywać ludzką tragedię. Nie da się wypośrodkować tej oceny. Ale może to właśnie jest główną zaletą filmu.
Polecam każdemu, kto ma ochotę obejrzeć film o na prawdę ciekawej tematyce,ponieważ dla mnie do właśnie takich się zalicza.
Pozdrawiam, MŁODY :)
czwartek, 10 lutego 2011
Jak poznałem waszą matkę-czyli szczypta amerykańskiego żartu.
Korzystając z tego,iż mamy wolne dzięki serdecznośći jednego z moich znajomych zostałem obdarzony serialem "How I met your mother".Z czym kojarzył mi się amerykański żart, amerykańska komedia ? A no właśnie ze słabym żartem i słąbą amerykańską komedią-dodać jeszcze trzeba sztuczną komedię która śmieje się dosłownie co 10 sekund wzbudzając u mnie poczucie znudzenia.Ale lubimy łamać stereotypy więc pewnego dnia postanowiłem kolejny raz,na własnej skórze przekonać się czy i tym razem będzie znowu nudno,wkońcu czego mozna się spodziewać po serialu amerykańskim emitowanym na Comedy Central.
Ale jednak w tym przypadku muszę powiedzieć,że zostałem mile zaskoczony.Sztuczna widownia nie jest puszczana jak z pozytywki co 10 sekund lecz co jakieś 30,poza tym wreszcie spotyka nas jakaś ciekawa fabuła, zwroty akcji i to co czyni ten serial wyjątkowym :niesamowita gra aktorska oraz niechronologiczne przedstawianie zdarzeń.
W roku 2030, Ted Mosby postanawia opowiedzieć córce i synowi historię o tym, jak poznał ich matkę. Historia ta zaczyna się w roku 2005. Ted (Josh Radnor), 27-letni, samotny architekt mieszka z dwójką swoich najlepszy przyjaciół Marshallem Eriksenem (Jason Segel), studentem prawa i jego dziewczyną Lily Aldrin (Alyson Hannigan), która jest przedszkolanką. Są oni parą od prawie 9 lat. W pierwszym odcinku Marshall ma zamiar oświadczyć się Lilly. To wydarzenie sprawia, że Ted zaczyna myśleć o małżeństwie i odnalezieniu swojej drugiej połówki. W poszukiwaniach pomaga mu drugi przyjaciel Barney Stinson (Neil Patrick Harris). W ten sposób główny bohater poznaje młodą, ambitną dziennikarkę Robin Scherbatsky (Cobie Smulders), która dołącza do grupki przyjaciół.
Oglądająć serial "How I met your mother" największe grono fanów przyciągnie do siebie niewątpliwie gra aktorska Neil'a Patricka Harrisa- serialowego Barneya Stinsona który przez cały czas próbuje poderwać obce mu dziewczyny.Osobiście uważam,że to właśnie dzięki niemu ten serial ma charakter i nadaje tempo do oglądania.Kiedy obejrzałem pierwszy 20 minutowy odcinek - od razu pojawiła się ochota na więcej.Długość jednego odcinka pozwala nam na obejrzenie go w porze śniadania lub kolacji-jest to bardzo wygodne.Nie porywałbym się na oglądanie tego serialu w telewizji ,ponieważ każdy lektor psuje niesamowicie klimat dialogów pomiędzy aktorami- wszystko wydaje się być wtedy tekturowe i na jedno kopyto.Tak więc jeśli nie potrafisz,tak jak wielu z nas jak człowiek zjeść przy stole,lub też po prostu szukasz lekkiego serialu przy którym nie będziesz się nudził-zdecydowanie polecam "How I met your mother"-zapewniam was,że oglądanie gry aktorskiej Harrisa będzie- LEGENDARNE ;]
Pozdrawiam,MŁODY :)
Ale jednak w tym przypadku muszę powiedzieć,że zostałem mile zaskoczony.Sztuczna widownia nie jest puszczana jak z pozytywki co 10 sekund lecz co jakieś 30,poza tym wreszcie spotyka nas jakaś ciekawa fabuła, zwroty akcji i to co czyni ten serial wyjątkowym :niesamowita gra aktorska oraz niechronologiczne przedstawianie zdarzeń.
W roku 2030, Ted Mosby postanawia opowiedzieć córce i synowi historię o tym, jak poznał ich matkę. Historia ta zaczyna się w roku 2005. Ted (Josh Radnor), 27-letni, samotny architekt mieszka z dwójką swoich najlepszy przyjaciół Marshallem Eriksenem (Jason Segel), studentem prawa i jego dziewczyną Lily Aldrin (Alyson Hannigan), która jest przedszkolanką. Są oni parą od prawie 9 lat. W pierwszym odcinku Marshall ma zamiar oświadczyć się Lilly. To wydarzenie sprawia, że Ted zaczyna myśleć o małżeństwie i odnalezieniu swojej drugiej połówki. W poszukiwaniach pomaga mu drugi przyjaciel Barney Stinson (Neil Patrick Harris). W ten sposób główny bohater poznaje młodą, ambitną dziennikarkę Robin Scherbatsky (Cobie Smulders), która dołącza do grupki przyjaciół.
Oglądająć serial "How I met your mother" największe grono fanów przyciągnie do siebie niewątpliwie gra aktorska Neil'a Patricka Harrisa- serialowego Barneya Stinsona który przez cały czas próbuje poderwać obce mu dziewczyny.Osobiście uważam,że to właśnie dzięki niemu ten serial ma charakter i nadaje tempo do oglądania.Kiedy obejrzałem pierwszy 20 minutowy odcinek - od razu pojawiła się ochota na więcej.Długość jednego odcinka pozwala nam na obejrzenie go w porze śniadania lub kolacji-jest to bardzo wygodne.Nie porywałbym się na oglądanie tego serialu w telewizji ,ponieważ każdy lektor psuje niesamowicie klimat dialogów pomiędzy aktorami- wszystko wydaje się być wtedy tekturowe i na jedno kopyto.Tak więc jeśli nie potrafisz,tak jak wielu z nas jak człowiek zjeść przy stole,lub też po prostu szukasz lekkiego serialu przy którym nie będziesz się nudził-zdecydowanie polecam "How I met your mother"-zapewniam was,że oglądanie gry aktorskiej Harrisa będzie- LEGENDARNE ;]
Pozdrawiam,MŁODY :)
niedziela, 30 stycznia 2011
"Subculture" mixed by John O,Callaghan
30 stycznia 2011, 12:54.Siedzę w fotelu spoglądając w zasłonięte okno.Na ekranie laptopa wyświetlają się dwa pliki do otwarcia.Dziś jest to "Subculture"- dwa krążki nakręcone przez Johna O.Callaghana.Jest to też wyjątkowy poranek,który skłonił mnie do napisania o tych dwóch płytkach.Widzicie zima z natury jest ponura ciemna i nie przypomina mi zdecydowanie niczego co może kojarzyć się z wakacjami i zachodami słońca.Jednak dziś jest zupełnie inaczej.Zasłonięte wciąż okno nie zmienia niczego.Lecz dopiero po odsłonięciu zasłony dostrzegam to,że wszystko tworzy się w jeden piękny obraz,który postanawiam sobie uwiecznić tutaj na tym blogu.To wszystko łączy się razem i tworzy dzień idealny, w którym mogę sobie przypomnieć jak fajnie było latem.A to wszystko dzięki tym dwóm nowym krążkom O.Callaghana.
Gdybym miał powiedzieć szczerze i otwarcie powiedziałbym "Armin van buuren".Po prostu- bez żadnego ale i dyskusji.Jego krążki i kolejne hity królowały w moim samochodzie przez ostatnie 3 lata.Z każdym kawałkiem wiąże się jakieś wspomnienie.Jesteśmy gdzieś poza miastem w fajnym miejscu by móc dobrze spędzić czas.Jednak najbardziej pasowały by tutaj klimaty gorącej Ibizy, lub też po prostu plaża i wieczór.Wszystko od razu wiadomo.Ty też tęsknisz za latem powiedz, że nie :)A słuchając kawałków obydwu panów można sobie taki wakacyjno-letni czas doskonale urozmaicić.Gdyby nie to,że dziś mamy wciąż śnieg i nieciekawą temperaturę na dworze, zapewne wyskoczyłbym na dwór w japonkach i krótkich spodenkach wsiadł w auto i pojechał przed siebie, po drodze zabierając kilku znajomych i spędziłbym całe po południe i wieczór nad wodą dobrze się bawiąc.Jednak schodząc na ziemie mamy wciąż tzw "ciapę" i jedynie to słońce które dziś pięknie wplata się w klimat obu krążków Johna O.Callaghana ratuje ten dzień od totalnej szarości i banalności.
Co tu dużo mówić, bez wątpienia-"Subculture" jest po prostu świetną składanką.Jakość dzwięków,zmiany tępa i same rytmy sprawiają,że chce mi się lata a nie temperatury -1 poniżej zera.
Zarówno John O.Callaghan jak i Armin van Buuren są bez wątpienia najlepszymi Dj'ami muzyki trance i mimo tego,iż wielu z was może się wydawać,że jest to techno radzę posłuchać obu tych gatunków muzyki i dopiero później wygadywać bzdury.Uważam,że muzyka trance zdecydowanie robi niesamowity klimat i kręci się własnym rytmem w zupełnie innym świecie.Gdybym miał narysować moje wyobrażenie tej muzyki na kartce,za pewne byłaby to wielka egzotyczna palma na plaży a zaraz za nią rozpływające się w morzu słońce.Tak-dokładnie z tym kojarzy mi się muzyka z gatunku Trance.
John O'Callaghan (ur. w Navan) - irlandzki Dj i producent muzyczny, aktywny jest już od 2003 roku.Jego utwory mixowane są przez artystów światowej sławy m.in. Armina van Buurena, Cosmic Gate czy Gareth Emery. Do największych sukcesów artysty bezsprzecznie należą m.in. nagroda Irleand Dance Music Awards zdobywając nagrody jako Najlepszy Producent i Best DJ.Miejmy nadzieję,że zachwyci nas jeszcze nie jednym takim cudeńkiem,które będzie nam przypominało o najfajniejszych chwilach spędzonych latem w najodleglejszych zakątkach ziemi.
Swój tekst dedykuję...Michałowi Szczepańskiemu, dzięki któremu dziś mogłem sobie przypomnieć,że za niedługo letnie wyjazdy znowu się zaczną!!!
Pozdrawiam MŁODY :)
Gdybym miał powiedzieć szczerze i otwarcie powiedziałbym "Armin van buuren".Po prostu- bez żadnego ale i dyskusji.Jego krążki i kolejne hity królowały w moim samochodzie przez ostatnie 3 lata.Z każdym kawałkiem wiąże się jakieś wspomnienie.Jesteśmy gdzieś poza miastem w fajnym miejscu by móc dobrze spędzić czas.Jednak najbardziej pasowały by tutaj klimaty gorącej Ibizy, lub też po prostu plaża i wieczór.Wszystko od razu wiadomo.Ty też tęsknisz za latem powiedz, że nie :)A słuchając kawałków obydwu panów można sobie taki wakacyjno-letni czas doskonale urozmaicić.Gdyby nie to,że dziś mamy wciąż śnieg i nieciekawą temperaturę na dworze, zapewne wyskoczyłbym na dwór w japonkach i krótkich spodenkach wsiadł w auto i pojechał przed siebie, po drodze zabierając kilku znajomych i spędziłbym całe po południe i wieczór nad wodą dobrze się bawiąc.Jednak schodząc na ziemie mamy wciąż tzw "ciapę" i jedynie to słońce które dziś pięknie wplata się w klimat obu krążków Johna O.Callaghana ratuje ten dzień od totalnej szarości i banalności.
Co tu dużo mówić, bez wątpienia-"Subculture" jest po prostu świetną składanką.Jakość dzwięków,zmiany tępa i same rytmy sprawiają,że chce mi się lata a nie temperatury -1 poniżej zera.
Zarówno John O.Callaghan jak i Armin van Buuren są bez wątpienia najlepszymi Dj'ami muzyki trance i mimo tego,iż wielu z was może się wydawać,że jest to techno radzę posłuchać obu tych gatunków muzyki i dopiero później wygadywać bzdury.Uważam,że muzyka trance zdecydowanie robi niesamowity klimat i kręci się własnym rytmem w zupełnie innym świecie.Gdybym miał narysować moje wyobrażenie tej muzyki na kartce,za pewne byłaby to wielka egzotyczna palma na plaży a zaraz za nią rozpływające się w morzu słońce.Tak-dokładnie z tym kojarzy mi się muzyka z gatunku Trance.
John O'Callaghan (ur. w Navan) - irlandzki Dj i producent muzyczny, aktywny jest już od 2003 roku.Jego utwory mixowane są przez artystów światowej sławy m.in. Armina van Buurena, Cosmic Gate czy Gareth Emery. Do największych sukcesów artysty bezsprzecznie należą m.in. nagroda Irleand Dance Music Awards zdobywając nagrody jako Najlepszy Producent i Best DJ.Miejmy nadzieję,że zachwyci nas jeszcze nie jednym takim cudeńkiem,które będzie nam przypominało o najfajniejszych chwilach spędzonych latem w najodleglejszych zakątkach ziemi.
Swój tekst dedykuję...Michałowi Szczepańskiemu, dzięki któremu dziś mogłem sobie przypomnieć,że za niedługo letnie wyjazdy znowu się zaczną!!!
Pozdrawiam MŁODY :)
niedziela, 16 stycznia 2011
Weekendowe niespodzianki i nie tylko.
Dawno nie pisałem tutaj o tym co się dzieje w moim życiu.Stwierdziłem,iż lepiej będzie jeśli postawię sobie jakąś poprzeczkę i tego będę się nadal trzymał.Jednak czasem trzeba zerwać z pewnym schematem i wybaczcie, ale dziś muszę tutaj opisać coś co bardzo mnie frapuje i sprawia,że muszę się z tym podzielić.Znajomi wiedzą iż mam tendencję do bardzo szczegółowego opisywania wydarzeń i tego co mnie interesuje- ale dziś mam prawo !Ale do sedna.Dawniej gdy byłem dużo dużo młodszy mieszkałem w ścisłym centrum miasta.Dąbrowa Górnicza jak dla mnie nie jest szczytem marzeń, nie posiada żadnych ciekawych ośrodków i centrum rozrywki.Jeśli jednak twoim szczytem marzeń jest kino,Aqua park Nemo z długami i bateriami słonecznymi na zewnątrz służącymi ograniczeniu płaconych rachunków za prąd,oraz kilka marnych pubów z osiedlowymi królami piwa lanego- to ok, nic mi do tego.Nigdy nie lubiłem korków,sąsiadki nade mną i pode mną które mnie nie lubiły za to,iż głośno słucham muzyki.Nigdy nie lubiłem słuchać odgłosu maszyny do szycia o 4 nad ranem i sąsiada z parteru który próbował dostać się do swego domu w nocy za pomocą ogromnego głazu.Alkoholików też nie lubiłem, jak i ludzi z marginesu społecznego.Któregoś pięknego dnia pojawiła się taka możliwość,aby wyprowadzić się z bloków na obrzeża miasta w celu odnalezienia spokoju i ciszy.Z dala od upierdliwych sąsiadów i braku miejsc parkingowych pod blokiem.Absolutnie nie potępiam ludzi mieszkających w blokach,ale jedni wolą mieszkać w pokoju o powierzchni wagonu, jeszcze inni na wsi,albo też w Nowym Yorku.Spokojna okolica, średnia wiekowa mieszkających ludzi w domach jednorodzinnych na Mydlicach +60, niedaleko las- wydawałoby się,że oaza spokoju.To jest na prawdę granica pomiędzy Dąbrową Górniczą a Sosnowcem,odziela je las.Zdecydowanie lubię wychodzić rano w kapciach i szlafroku z rana jedząc śniadanie na ogródku.Zdecydowanie lubię też widok Astona Martina mojej sąsiadki, oraz ryk jej odpalanego Porsche.Jednak nawet w tak spokojnej okolicy zdarzają się niespodzianki.Latem można spotkać tu zorganizowane grupy miłośników zielonej mocy, oraz pasjonatów składanego grilla za 10zł.Wieczorami pod moim domem stacjonuje pan w czerwonym polonezie,który z zasady lubi się w nim upijać a później w tym stanie wracać nim do domu.Ostatnio byłem nawet świadkiem romantycznego rozstania dwóch kochanków, oraz pościgu policyjnego- a wszystko to na jednej ulicy z dala od centrum.Jednak to co dziś ujrzały moje oczy przechodzi wszelkie granice głupoty i idiotyzmu.Bo jak inaczej można nazwać 16 latka w Audi A4, który spotyka się na moim osiedlu z jakimś nieznanym mi panem w innym aucie kupującego od niego tzw"temat na wieczór" ? Nie wiem.Czasem wydaje mi się,że żeby odnaleźć spokój musiałbym się wyprowadzić na biegun północny.Tak więc to, czy mieszkasz w centrum miasta,czy na jego obrzeżach, czy mieszkasz w bloku lub też na farmie-zawsze jesteś narażony na dziwne niespodzianki w postaci ludzi bez mózgów,którzy będą próbowali pokolorować ci życie na swój sposób.Mamy obecnie zimę-miłośników sportów zimowych, narciarzy zapraszam na niezłe widowiska poranne, gdzie w pobliskim lesie możesz zostać rozjechanym przez dziadka na nartach.W moich marzeniach czasem przewija się myśl,że jak wygram w totolotka przeprowadzę się do Californii ,gdzie mógłbym zamieszkać na totalnie zamkniętym osiedlu bogatych ludzi, gdzie wjazdu na osiedle pilnują opłacani ochroniarze,ale pewnie i tam spotkać będę mógł murzyna, który z chęcią odstrzeli mi łeb swoim desert eagle za "friko".
Pozdrawiam MŁODY :)
Pozdrawiam MŁODY :)
sobota, 15 stycznia 2011
J.C wściekły od urodzenia.
Taką nazwę nosi książka wydana w roku 1999.Jest to zbiór felietonów angielskiego dziennikarza i prezentera programu motoryzacyjnego "Top Gear" , którą obecnie czytam.
Jeremy Clarkson zdobywał wykształcenie w szkole średniej w Repton, z której – jak twierdzi – został usunięty za naganne zachowanie. Po opuszczeniu szkoły, pracował w firmie swoich rodziców, gdzie zajmował się sprzedażą zabawek - Misiów Paddingtonów.Jest on najlepszym przykładem,na to , iż niezależnie od tego jak starasz się ukierunkować swoją przyszłość nigdy nie wiesz jak skończysz.Nie wiem czy Jeremy planował sobie taką przyszłość, jednak jak na człowieka który wieczory spędzał w kasynach i totalnie nie obchodził się tym jak będzie wyglądać jego przyszłe życie skończył bardzo dobrze.Już w czasach dzieciństwa nie interesowała go piłka nożna, jak na typowego anglika przystało.Zamiast tego interesował się motoryzacją.Swoją pasję połączył w piękny sposób łącząc ze sobą elementy dobrego dziennikarstwa,humoru, zabawy słowem i miłości do "karoserii".Dla mnie jest on autorytetem, ponieważ łącząc swoją pasję, dziennikarstwo i zamiłowanie do motoryzacji dzięki temu wiele podróżował.Od zawsze marzyło mi się połączenie dziennikarstwa wraz z podróżowaniem.A ten człowiek po prostu to robi.I właśnie to w jego życiu uważam za najciekawsze.Dzięki książce "Wściekły od urodzenia" możemy wciągnąć się w świat motoryzacji i podróży.Pracując dla stacji BBC w programie "Top Gear" wraz z Richardem Hammondem I Jamsem May'em prowadzą obecnie najpopularniejszy program motoryzacyjny.Podróżują po całej europie oraz Stanach zjednoczonych by testować samochody.Te stare-klasyki i te nowe "Super szybkie wozy".W trakcie kręcenia programu Top Gear, Jeremy odbył wiele podróży po całym świecie dokonując efektownych wyczynów. M.in. przepłynął samochodem-amfibią własnej konstrukcji przez kanał La Manche.Oglądając ich program nigdy się nie nudzę.Każdy nowy odcinek przynosi coś nowego.Zarówno Jeremy,Hammond i May są niewątpliwie rozpoznawalnymi twarzami w UK, jednak nie chodzi tu o sławę, czy ilość zer na ich kontach.Chodzi o to,że ich pracą jest ich własna pasja.Zapewne każdy z was chciałby wykonywać taką pracę przy której by się nie nudził, która dawałaby mu satysfakcję i radość.Wydaje mi się,że o to właśnie w tym wszystkim chodzi i mam nadzieję, że kiedyś i ja będę pracował tak aby czuć się spełnionym w tym co robię.Bo nie ma nic gorszego niż każdy kolejny nadchodzący dzień, który jest przezroczysty i nie wnosi praktycznie nic ciekawego do naszego życia. "Książkę tę dedykuje... wszystkim tym,którzy ją kupili".Tak właśnie wygląda dedykacja zbioru felietonów Clarksona.Jeśli ktoś z was zastanawia się czy jest to ciekawa książka i czy na pewno da radę przeczytać ją całą pozwolę sobie zacytować fragment przedmowy cyt. "Nawet gdy mój nos eksploduje, a wszystkie palce będę miał powykręcane ze starości, wciąż będę przeciwnikiem silników Diesla, minivanów i Nissanów i z radością będę prezentował dowody na to, że Amerykanie są narodem dziwaków.250 milionów palantów mówiących językiem, w którym nie ma nawet słowa "palant".I możecie być pewni,że gdy umrę,u mojego notariusza znajdą notatkę,że chcę zostać zawieziony do grobu z prędkością 160km/h w jakimś wozie z silnikiem V8".Myślę,że komentarz jest tutaj nie potrzebny.Opinię o jego felietonach pozostawiam wam, ponieważ każdy ma inny gust.Jeśli jednak jesteś fanem motoryzacji i lubisz lekki język,ten dobry, a nie żałosny "angielski żart" oraz świetne porównania i relacje z różnych podróży po całym świecie- jest to niewątpliwie książka dla ciebie.
Polecam i pozdrawiam - MŁODY :)
Jeremy Clarkson zdobywał wykształcenie w szkole średniej w Repton, z której – jak twierdzi – został usunięty za naganne zachowanie. Po opuszczeniu szkoły, pracował w firmie swoich rodziców, gdzie zajmował się sprzedażą zabawek - Misiów Paddingtonów.Jest on najlepszym przykładem,na to , iż niezależnie od tego jak starasz się ukierunkować swoją przyszłość nigdy nie wiesz jak skończysz.Nie wiem czy Jeremy planował sobie taką przyszłość, jednak jak na człowieka który wieczory spędzał w kasynach i totalnie nie obchodził się tym jak będzie wyglądać jego przyszłe życie skończył bardzo dobrze.Już w czasach dzieciństwa nie interesowała go piłka nożna, jak na typowego anglika przystało.Zamiast tego interesował się motoryzacją.Swoją pasję połączył w piękny sposób łącząc ze sobą elementy dobrego dziennikarstwa,humoru, zabawy słowem i miłości do "karoserii".Dla mnie jest on autorytetem, ponieważ łącząc swoją pasję, dziennikarstwo i zamiłowanie do motoryzacji dzięki temu wiele podróżował.Od zawsze marzyło mi się połączenie dziennikarstwa wraz z podróżowaniem.A ten człowiek po prostu to robi.I właśnie to w jego życiu uważam za najciekawsze.Dzięki książce "Wściekły od urodzenia" możemy wciągnąć się w świat motoryzacji i podróży.Pracując dla stacji BBC w programie "Top Gear" wraz z Richardem Hammondem I Jamsem May'em prowadzą obecnie najpopularniejszy program motoryzacyjny.Podróżują po całej europie oraz Stanach zjednoczonych by testować samochody.Te stare-klasyki i te nowe "Super szybkie wozy".W trakcie kręcenia programu Top Gear, Jeremy odbył wiele podróży po całym świecie dokonując efektownych wyczynów. M.in. przepłynął samochodem-amfibią własnej konstrukcji przez kanał La Manche.Oglądając ich program nigdy się nie nudzę.Każdy nowy odcinek przynosi coś nowego.Zarówno Jeremy,Hammond i May są niewątpliwie rozpoznawalnymi twarzami w UK, jednak nie chodzi tu o sławę, czy ilość zer na ich kontach.Chodzi o to,że ich pracą jest ich własna pasja.Zapewne każdy z was chciałby wykonywać taką pracę przy której by się nie nudził, która dawałaby mu satysfakcję i radość.Wydaje mi się,że o to właśnie w tym wszystkim chodzi i mam nadzieję, że kiedyś i ja będę pracował tak aby czuć się spełnionym w tym co robię.Bo nie ma nic gorszego niż każdy kolejny nadchodzący dzień, który jest przezroczysty i nie wnosi praktycznie nic ciekawego do naszego życia. "Książkę tę dedykuje... wszystkim tym,którzy ją kupili".Tak właśnie wygląda dedykacja zbioru felietonów Clarksona.Jeśli ktoś z was zastanawia się czy jest to ciekawa książka i czy na pewno da radę przeczytać ją całą pozwolę sobie zacytować fragment przedmowy cyt. "Nawet gdy mój nos eksploduje, a wszystkie palce będę miał powykręcane ze starości, wciąż będę przeciwnikiem silników Diesla, minivanów i Nissanów i z radością będę prezentował dowody na to, że Amerykanie są narodem dziwaków.250 milionów palantów mówiących językiem, w którym nie ma nawet słowa "palant".I możecie być pewni,że gdy umrę,u mojego notariusza znajdą notatkę,że chcę zostać zawieziony do grobu z prędkością 160km/h w jakimś wozie z silnikiem V8".Myślę,że komentarz jest tutaj nie potrzebny.Opinię o jego felietonach pozostawiam wam, ponieważ każdy ma inny gust.Jeśli jednak jesteś fanem motoryzacji i lubisz lekki język,ten dobry, a nie żałosny "angielski żart" oraz świetne porównania i relacje z różnych podróży po całym świecie- jest to niewątpliwie książka dla ciebie.
Polecam i pozdrawiam - MŁODY :)
środa, 5 stycznia 2011
The Beatles album Revolver 1996 rok.
Długo wyczekiwałem na ten moment.Chciałem przesłuchać ten album dopiero wtedy, kiedy wszystko się ułoży.Dopiero wtedy, gdy będę miał w miarę czysty umysł i będę mógł spokojnie skupić się tylko na słuchaniu.Ale zanim opiszę tutaj swoje zdanie trochę teorii.
Płyta "Revolver" jest kamieniem milowym w historii muzyki rozrywkowej. Właściwie od niej Beatlesi zaczęli różnorodne eksperymenty muzyczne. Na niej znalazły się m.in. "Eleanor Rigby" - pierwsza piosenka zespołu rozrywkowego zagrana wyłącznie przy akompaniamencie instrumentów wykorzystywanych dotychczas w muzyce klasycznej, jedna z najlepszych piosenek Beatlesów (według Johna Lennona) - "Here, There and Everywhere" oraz jedna z najbardziej znanych - "Yellow Submarine".
Tytuł Revolver, tak jak nazwa poprzedniej płyty, Rubber Soul, jest grą słów odnoszącą się zarówno do rodzaju broni palnej jak i odwracania (ang. revolving) próbek dźwięku w czasie, jakie zastosowano podczas nagrywania albumu.
Rzeczywiście,ciężko jest tutaj ocenić, czy jest to album najlepszy, czy nie mimo,iż wielu ludzi tak uważa.Każdy utwór, jest inny, zaskakuje i sprawia , że piosenkę trzeba przesłuchać jeszcze raz :)Nie jestem znawcą, jednak śmiało mogę powiedzieć, że jest niesamowity-lekki, a to chyba ważne, by muzyka powodowała , że chce nam się tańczyć i wciąż słuchać jej jeszcze raz , na okrągło.Ważne jest też by się nie nudziła,a Beatlesi mają to coś,faktycznie niezależnie od tego gdzie jestem, co robię- mogę śmiało powiedzieć, że wtedy mogę ich słuchać.Utwór "Yellow Submarine" słyszałem już jako mały chłopiec, lecz wtedy wydawało mi się, że jest mega mega nudny, beznadziejny.Minęło, kilka dobrych lat, bym musiał powtórzyć po raz kolejny "Do muzyki trzeba dojrzeć" , oczywiście każdy ma inny gust, więc na ten temat nie zamierzam dyskutować, jednak jeśli ktoś z was ma choć chwilę wolnego czasu, to mogę śmiało powiedzieć, że słuchając albumu "Revolver" nie pożałuje.Igus do dziś nie zdaje sobie sprawy jak wielkiego kalibru sprawił mi prezent na moje dwudzieste urodziny :)Jasne, że słuchałem Beatlesów , jak byłem młodszy , jednak dopiero teraz zacząłem czuć, iż coraz bardziej podoba mi się to jak grali.Mimo wszystko potrzebna jest odskocznia i czasem bywa tak, że jest dzień w którym słucham po prostu radia.Mimo to, wieczorami w moim pokoju usłyszysz nie "Lady Gagę" czy "Eminema" , lecz właśnie "The Beatles".Muzykę, która jak dla mnie ma przekaz, ma teksty na każdy dzień. Na ciężkie poniedziałki,środowe po południa i piątkowe wieczory :)Jak mogę przestać ich słuchać, kiedy przy każdym utworze chce mi się śpiewać i krzyczeć ? W odróżnieniu od niektórych nie próbuję śpiewać zawodowo lub też tańczyć jednak liczy się to , że ta muzyka mnie totalnie rusza i sprawia, iż czuję, że żyję :)
Grupa miała pewne trudności z wyborem tytułu. Według książki Paul McCartney: Many Years from Now Barry'ego Milesa, zespół pierwotnie miał zamiar nazwać album Abracadabra, lecz odkrył, że tytuł ten został już użyty przez innych muzyków.
Obojętnie, jakby się nazywał album, mógłby nawet nosić nazwę "Zielone krowy" czy "chodźmy sprzedać trabanta". Tak czy siak - jest po prostu świetny - polecam ;) i zachęcam każdego kto chce odpłynąć i choć przez chwile odłączyć się od wszystkiego co nas otacza. Jeszcze raz wielkie dzięki dla Atanazego, za najlepszy prezent jaki dostałem kiedykolwiek.
Pozdrawiam MŁODY :)
Płyta "Revolver" jest kamieniem milowym w historii muzyki rozrywkowej. Właściwie od niej Beatlesi zaczęli różnorodne eksperymenty muzyczne. Na niej znalazły się m.in. "Eleanor Rigby" - pierwsza piosenka zespołu rozrywkowego zagrana wyłącznie przy akompaniamencie instrumentów wykorzystywanych dotychczas w muzyce klasycznej, jedna z najlepszych piosenek Beatlesów (według Johna Lennona) - "Here, There and Everywhere" oraz jedna z najbardziej znanych - "Yellow Submarine".
Tytuł Revolver, tak jak nazwa poprzedniej płyty, Rubber Soul, jest grą słów odnoszącą się zarówno do rodzaju broni palnej jak i odwracania (ang. revolving) próbek dźwięku w czasie, jakie zastosowano podczas nagrywania albumu.
Rzeczywiście,ciężko jest tutaj ocenić, czy jest to album najlepszy, czy nie mimo,iż wielu ludzi tak uważa.Każdy utwór, jest inny, zaskakuje i sprawia , że piosenkę trzeba przesłuchać jeszcze raz :)Nie jestem znawcą, jednak śmiało mogę powiedzieć, że jest niesamowity-lekki, a to chyba ważne, by muzyka powodowała , że chce nam się tańczyć i wciąż słuchać jej jeszcze raz , na okrągło.Ważne jest też by się nie nudziła,a Beatlesi mają to coś,faktycznie niezależnie od tego gdzie jestem, co robię- mogę śmiało powiedzieć, że wtedy mogę ich słuchać.Utwór "Yellow Submarine" słyszałem już jako mały chłopiec, lecz wtedy wydawało mi się, że jest mega mega nudny, beznadziejny.Minęło, kilka dobrych lat, bym musiał powtórzyć po raz kolejny "Do muzyki trzeba dojrzeć" , oczywiście każdy ma inny gust, więc na ten temat nie zamierzam dyskutować, jednak jeśli ktoś z was ma choć chwilę wolnego czasu, to mogę śmiało powiedzieć, że słuchając albumu "Revolver" nie pożałuje.Igus do dziś nie zdaje sobie sprawy jak wielkiego kalibru sprawił mi prezent na moje dwudzieste urodziny :)Jasne, że słuchałem Beatlesów , jak byłem młodszy , jednak dopiero teraz zacząłem czuć, iż coraz bardziej podoba mi się to jak grali.Mimo wszystko potrzebna jest odskocznia i czasem bywa tak, że jest dzień w którym słucham po prostu radia.Mimo to, wieczorami w moim pokoju usłyszysz nie "Lady Gagę" czy "Eminema" , lecz właśnie "The Beatles".Muzykę, która jak dla mnie ma przekaz, ma teksty na każdy dzień. Na ciężkie poniedziałki,środowe po południa i piątkowe wieczory :)Jak mogę przestać ich słuchać, kiedy przy każdym utworze chce mi się śpiewać i krzyczeć ? W odróżnieniu od niektórych nie próbuję śpiewać zawodowo lub też tańczyć jednak liczy się to , że ta muzyka mnie totalnie rusza i sprawia, iż czuję, że żyję :)
Grupa miała pewne trudności z wyborem tytułu. Według książki Paul McCartney: Many Years from Now Barry'ego Milesa, zespół pierwotnie miał zamiar nazwać album Abracadabra, lecz odkrył, że tytuł ten został już użyty przez innych muzyków.
Obojętnie, jakby się nazywał album, mógłby nawet nosić nazwę "Zielone krowy" czy "chodźmy sprzedać trabanta". Tak czy siak - jest po prostu świetny - polecam ;) i zachęcam każdego kto chce odpłynąć i choć przez chwile odłączyć się od wszystkiego co nas otacza. Jeszcze raz wielkie dzięki dla Atanazego, za najlepszy prezent jaki dostałem kiedykolwiek.
Pozdrawiam MŁODY :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)